niedziela, 24 czerwca 2007

Religia w szkole

Właśnie dotarłem do artykułu z „Dużego Formatu”, który od kilku miesięcy czekał na odpowiedni komentarz. Artykuł ten nosi tytuł „Nie ma szkoły bez Boga” i porusza bardzo istotny, a niezauważany problem, jakim jest nauka religii w szkole. Ma on kilka aspektów, do których warto się odnieść

U podstaw nauczania religii legły decyzje administracyjne podjęte przez rząd Tadeusza Mazowieckiego, które dawały szkołom możliwość prowadzenia zajęć z tego przedmiotu, aczkolwiek nie nakładały żadnego przymusu. Jednak grunt okazał się na tyle podatny, że religia szybko wkroczyła do niemal wszystkich szkół. I tu zaczął się problem. Późniejszy tekst Konkordatu, stworzony w 1993r., a ratyfikowany na początku 1998r., jeszcze bardziej sankcjonuje zajęcia z religii w szkole. W artykule 12 tego dokumentu pojawia się zapis „Państwo gwarantuje, że szkoły publiczne (…) organizują zgodnie z wolą zainteresowanych naukę religii w ramach planu zajęć…”.

Wprowadzone przepisy, a codzienna praktyka może nawet bardziej, łamią neutralność światopoglądową szkoły i całego Państwa. Stwarza to bardzo niekomfortową sytuację dla osób, które korzystając z konstytucyjnej wolności wyznania, nie chcą czy nie uczęszczają na zajęcia z religii. Dotyczy to szczególnie najmłodszych oraz osób mieszkających na prowincji, gdzie lokalna mentalność nie dopuszcza istnienia innych wyznań niż katolicyzmu. Jak to opisane w artykule, dzieci, które nie chodzą na religię bywają gorzej traktowane, mogą mieć silne poczucie wykluczenia ze wspólnoty rówieśników. Rodzice, którzy nie chcą, aby ich dziecko chodziło na religię mogą być przez nie odbierani jako wrogowie, gdyż czegoś mu zabraniają. Dotykający jest też fakt braku alternatywy dla takiego dziecka. Szkoły nawet nie próbują układać planów tak, aby nieobowiązkowe zajęcia odbywały się na początku lub na końcu. Z wiekiem staje się to coraz mniej uciążliwe, a w pewnym momencie może nawet budzić zazdrość tych, których rodzice nie zgodzą się, aby ich pociechy nie chodziły na katechezę. Sam jestem tego najlepszym przykładem - nigdy nie spotkałem się z negatywną stroną rezygnacji z religii, jednak miało to miejsce dopiero w drugiej klasie liceum. Nie bez znaczenia mógł być też fakt, że zawsze potrafiłem bronić swoich poglądów, więc nie groziło mi poczucie wstydu, czy wspomnianego wykluczenia. Nie zmienia to jednak faktu, że szkoła nie powinna w żaden sposób odnosić się do religii, poza obszarami gdzie łączyła się ona z naszą kulturą czy historią, gdyż tej nie da się dobrze zrozumieć bez świadomości, czym jest religia katolicka.

Kolejnym aspektem katechizacji w szkole jest jej strona finansowa. Tutaj należy spoglądać z perspektywy budżetu państwa. Każdy katecheta, a najczęściej są to księża bądź zakonnice, otrzymuje pensję na takich samych zasadach jak pozostali nauczyciele. W Polsce jest niemal 32000 szkół, z których ogromna większość zatrudnia katechetów. Prawdopodobnie dotyczy to niemal każdej z nich. Niektóre zatrudniają nawet kilka osób do nauki religii, ale część katechetów pracuje w kilku szkołach. Możemy bezpiecznie założyć, że jest ich ok. 30000. Możemy bezpiecznie założyć, że każdy z nich kosztuje szkołę 1000zł, ponieważ nie pracują oni na pełny etat. jeśli tę kwotę przemnożymy przez 12 miesięcy, otrzymamy mocno przybliżoną sumę 360 milionów złotych. W skali całego budżetu nie są to może ogromne pieniądze, jednak jeśli przeznaczyć je na konkretne cele, efekty będą zdecydowanie zauważalne. Ponadto nie zapominajmy, że kwota tej wysokości przeznaczana jest na religię co roku. Właściwie można ją uznać, za dotację państwową dla Kościoła.

Kolejną sprawą jest program nauczania religii oraz osoby samych katechetów. Państwo, przez swoje organy, nie ma żadnego wpływu na to, co dzieje się podczas lekcji. Nie ma właściwie żadnego wpływu na to, co robi zatrudniana przez nie osoba. Sytuacja taka jest lekko absurdalna, ale nie jest jedyną taką w naszym pięknym kraju. Jedyną władzą, której podlega katecheta opłacany z naszych kieszeni, jest Kuria (swoją drogą, też w pewnym stopniu przez nas finansowana). Sytuację taką również sankcjonuje Konkordat, znów w nieszczęsnym 12 artykule. Tymczasem do metod nauczania katechetów można mieć bardzo wiele zarzutów. Często mają oni dużo słabsze przygotowanie pedagogiczne, niż pozostali nauczyciele. Próby stawiania się w roli moralnej wyroczni, również budzą mój niesmak, w świetle moich doświadczeń zarówno z religią katolicką w całości, jak i zakonnicami. Metody dydaktyczne też nieraz wyglądają jak pochodzące ze średniowiecza, albo z jezuickiego zakonu.

Obok tych trzech kwestii, ostatnio Minister Edukacji postawił kolejną, równie bulwersującą. Zapowiedzi, że od przyszłego roku do średniej wliczać się będzie ocena z religii, brzmią jak nieprzyjemny sen. Po raz kolejny rząd chce pokazać, że prawdziwym obywatelem jest tylko katolik. Pomysł ten nijak ma się do neutralności światopoglądowej. Ponadto wpływ tej oceny będzie najczęściej nieobiektywny. Albo lekcje religii będą „farmą piątek” i osoby innych wyznań będą przez to poszkodowane, albo katecheci uznają, że posiedli wystarczającą władzę, aby znacząco podnieść wymagania. W takiej sytuacji ucierpią osoby, które nie chodzą na religię z własnej woli, a przymuszeni przez rodziców, czy dla świętego spokoju.

Rozwiązaniem tych problemów, jak za dotknięciem różdżki, byłby powrót religii do kościołów. Sytuacja taka, znana z poprzedniego systemu, jest najlepszym rozwiązaniem, jednak dziś nie ma szans na jego realizację. Wszyscy politycy najzwyczajniej boją się utraty poparcia, gdyż przedstawienie takiego pomysłu spotkałoby się z nagonką niespotykanych rozmiarów. Nieuniknione byłoby porównywanie do komunistów, a brakowałoby rzeczowej dyskusji z użyciem argumentów. Pozostaje nam poczekać jeszcze wiele lat, aż coś uda się zmienić w tej materii.

Koniec sesji

Uff, sesja już za mną niemal w 100%. Wreszcie można się słodko obijać, „nic nie robić, nie mieć zmartwień”. Jak dotąd wszystko idzie niespodziewanie dobrze, a dobra passa zaczęła się właściwie już podczas zaliczeń. Teraz pozostaje mi czekać na 2 ostatnie oceny i przy pomyślnych wiatrach mogę oficjalnie mówić o wakacjach. Będę mógł też nadrobić zaległości we wpisach, bo ostatnio działo się dużo, ale niestety brakowało mi czasu, aby to skomentować. Wiele spraw już się niestety zdezaktualizowało, ale jakoś muszę sobie z tym poradzić. Wkrótce kolejne wpisy, zarówno na tematy bieżące, jak i bardziej rozciągnięte w czasie, ale warte zauważenia i opatrzenia komentarzem.

piątek, 8 czerwca 2007

Bash to życie

Pozwolę sobie zacytować znaleziony przed chwilą na amerykańskim bashu tekst

A woman has a close male friend. This means that he is probably interested in her, which is why he hangs around so much. She sees him strictly as a friend. This always starts out with, you're a great guy, but I don't like you in that way. This is roughly the equivalent for the guy of going to a job interview and the company saying, You have a great resume, you have all the qualifications we are looking for, but we're not going to hire you. We will, however, use your resume as the basis for comparison for all other applicants. But, we're going to hire somebody who is far less qualified and is probably an alcoholic. And if he doesn't work out, we'll hire somebody else, but still not you. In fact, we will never hire you. But we will call you from time to time to complain about the person that we hired.

A tu oryginalny link do niego. Całość chyba nie wymaga komentarza.

czwartek, 7 czerwca 2007

Manipulacje w obronie wicepremiera

W ostatnich dniach w Sejmie głośna stała się sprawa projektu zmiany konstytucji, który w grudniu złożyła Platforma Obywatelska, która to zmiana uniemożliwiałaby kandydowanie do parlamentu osobom skazanym prawomocnym wyrokiem w sprawie karnej. Trzeba mieć świadomość, że projekt wymierzony jest przede wszystkim w Andrzeja Leppera i jego partię, jednak etycznie jest całkowicie uzasadniony. PiS, jak na partię walczącą o „odnowę moralną” przystało projekt oczywiście popiera. Ale z zastrzeżeniami. Poseł Kurski (jeden z moich ulubieńców) stwierdził, że zakaz nie powinien obejmować osób, które zostały skazane za czyny czy wypowiedzi o charakterze politycznym. Wyraźnie widać, że chodzi o wyłączenie z działania tego przepisu wicepremiera Leppera, który został skazany za pomówienie polityków SLD i PO podczas posiedzenia w sprawie odwołania go z funkcji 29 listopada 2001 roku. Jednak to mogłoby nie wystarczyć. Minister Rolnictwa wysypał też na tory importowane zboże, więc należałoby wyłączyć z tego przepisu osoby, które popełniają przestępstwo (poseł eufemistycznie powiedział, że ocierają się o nie), działając w imię wyższej idei, chcąc zwrócić uwagę społeczeństwa na jakiś problem. Absurd takiego sformułowania osiąga himalajskie szczyty (vide En Passent). W takim przypadku, w celu zasygnalizowania problemu kradzieży samochodów, albo ich masowego importu z Niemiec, zacznę je kraść - będę działał w imię wyższej idei, czy to walki z kradzieżami, bezpieczeństwa na drogach, czy wspierania sprzedaży nowych samochodów, w części produkowanych w Polsce. A może wobec rosnących cen paliw, podpalmy płocką rafinerię? Problem społeczny zostanie z pewnością zauważony.

Warto zwrócić uwagę, kogo Prawo i Sprawiedliwość dziś broni. Aby zacząć od początku, w 2001 roku, któryś z braci Kaczyńskich bardzo ostrymi słowami wypowiadał się o Andrzeju Lepperze, mówiąc dlaczego nie powinien pełnić funkcji wicemarszałka (niestety nie udało mi się odnaleźć cytatu). Do tego momentu Lepper był kilkakrotnie skazany przez sądy, spędził nawet 2 miesiące za kratkami. We wrześniu 2006 roku Lepper został po raz drugi zdymisjonowany z funkcji ministra rolnictwa, a obecny premier nazwał „warcholstwem” zachowanie Pierwszego Mulata Rzeczypospolitej. Niedawno pojawił się też wątek seksafery, w którym dwie kobiety twierdziły, że Przewodniczący proponował im seks, obiecując karierę i powołując się na swoje „wodzostwo”. Nie powinniśmy też zapominać aktualnej sytuacji panującej w Kasie Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego, gdzie Samoobrona, bez skrupułów osadza swoich ludzi według partyjnego klucza, zgodnie z przykazem Przewodniczącego. Ostatnio wykazał się on też szczególnym lekceważeniem sądu, w którym po prostu nie chciało mu się zjawić. Mimo, że w sensie prawnym czy formalnym wszystko jest w porządku, to z etyką czy moralnością nie ma to wiele wspólnego. Ponadto przez cały czas swojej aktywności publicznej Lepper ośmieszał się, a to prymitywną retoryką dotyczącą byłego prezesa NBP Leszka Balcerowiecza, a to Talibami odwiedzającymi Klewki.

Dokonania Wicepremiera pokazują jego podejście do prawa oraz do innych ludzi. Tymczasem PiS, który cały czas głosi odnowę moralną, chce walczyć z przestępcami, chroni go tylko po to, aby utrzymać koalicję w całości, a co za tym idzie utrzymać jak najdłużej władzę, bez względu na koszty. Jest to zwyczajna hucpa (jedno z moich ulubionych słów, brakuje tylko przymiotnika „antypolska”) i dwulicowość w wykonaniu rządzącej partii

środa, 6 czerwca 2007

Król Passent

Dziś, po wielu ciekawych artykułach na swoim blogu i ostatnim, w którym osiągnął chyba szczyt uszczypliwego, ale i inteligentego humoru, zajął zaszczytne miano mojego ulubionego dziennikarza i felietonisty. Ostatecznie zdystansował tym samym Janinę Paradowską, która pisze równie ciekawie, jednak nie stosuje się do maksymy „i śmiech niekiedy może być nauką”. U Pana Passenta pojawia się dość często i zawsze w bardzo celnej formie, bez zbędnego nadużywania ciętego pióra.

Dzisiejszy wpis jest niejako kwintesencją tego, co w wypowiedziach Pana Daniela lubię najbardziej. Mimo, że komentuje głośne ostatnio, bulwersujące czy absurdalne wydarzenia, robi to z niezwykłym wdziękiem. Odnosi się do skandalicznego kryptonimu śledztwa dotyczącego kardiochirurga - “Mengele”, do absurdalnego pomysłu Ministra Edukacji dotyczączego zmian w kanonie szkolnych lektur, do lekceważenia wymiaru sprawiedliwości przez wicepremiera, któremu nie chciało się zjawić w sądzie (choć trzeba przyznać, że miał do tego prawo), do sposobu prowadzenia śledztwa w szpitalu MSWiA, gdzie pracuje wspomniany kardiochirurg oraz do zabawnej, a może raczej ośmieszającej wypowiedzi Anny Sobeckiej na temat seksu. Przez cały artykuł, który nie napawa optymizmem, z resztą jak cała dzisiejsza polityka, przewijają się "jednoprocentowe" krowy z Nowej Zelandii, śmiesząc czytelnika. Komentarze dotyczące szczytów i Himalajów głupoty, czy dyskrecji IPNu, gdzie autor poleca przechowywać dokumentację medyczną skopiowaną przez CBA w trakcie postępowania przeciw nieszczęsnemu lekarzowi, to po prostu wyszukany humor z najwyższej półki.

Mam nadzieję, że Pan Daniel Passent jeszcze długo pozostanie w pełni władz umysłowych, a IV RP nie wtrąci go do lochu wraz z innymi, którzy niewystarczająco podkopywali poprzedni system, i będzie się z nami dzielił swymi rewelacyjnymi komentarzami i opiniami.

poniedziałek, 4 czerwca 2007

Ekonometryczny cud

Post będzie bardzo banalny i błahy, jednak dla mnie bardzo istotny. Mianowicie przed chwilą ujrzałem pozytywny wynik z kolokwium - 50 punktów i warunkowe zaliczenie. Jak dotąd, jako jeden z czterech wybrańców ze specjalności. Od razu poprawił mi się humor, mniej straszny stał się nieposuwający się projekt z programowania, a życie stało się odrobinę prostsze. Lista zadań do wykonania zmalała o jedną, bardzo istotną pozycję, a mój terminarz stał się znacznie korzystniejszy. Dziś nie popsują mi humoru już żadne kłopoty z C++, które za chwilę na pewno się pojawią. Dopóki się tego nie przeżyje, nie da się zrozumieć tego uczucia. Mniej cieszyłem się z niejednej piątki z egzaminu.


Dobra, dość tych pierdół. Wracam do roboty ;)

niedziela, 3 czerwca 2007

Kolejny rok

Dziś stuknął mi kolejny rok życia. To już 22. Z tej okazji wczoraj, jak co roku, zorganizowałem imprezę. Mimo, że goście byli zadowoleni i może ja też powinienem, to mijający czas, wraz z listą osób, które się pojawiły, wprawiły mnie w dziwaczny nastrój i nie jest on spowodowany poimprezowym zmęczeniem.

Jak to bywa przy okazji urodzin zacząłem zastanawiać się nad swoim życiem. Nad tym czemu się poświęcam, co mnie czeka i chyba przede wszystkim nad swoimi relacjami z innymi.

Ostatnio, w obliczu skomplikowanej i nieprzyjemnej sytuacji w jakiej się znalazłem, zastanawiam się co jest czynnikiem przyciągającym ludzi do mnie. Czemu się ze mną kolegują, czy przyjaźnią? Czy jest to kwestia charakteru, osobowości, czy ledwie skutek zwykłego rachunku zysków i strat? Moją wadą, z egoistycznego punktu widzenia, jest zbytnia szczodrość, chęć pomagania i właśnie to może przyciągać do mnie ludzi. A niestety relacje budowane na korzyści są słabe, zafałszowane, bo kiedy znika korzyść, znika też znajomość. Z trudem potrafię wymienić kilka osób, co do których mam pewność, że ich to nie dotyczy. Co do całej reszty miewam wątpliwości. W każdej chwili może odezwać się „ciemna strona” i mogę przekonać się, kto jest „friend indeed”.

We znaki daje mi się też brak bliskiej osoby. Mało wolnego czasu, w połączeniu z niewielkim przypływem nowych znajomości, owocuje marnymi perspektywami na znalezienie kogoś odpowiedniego. Jedyna relacja, na której aktualnie mi zależy, nijak nie chce się rozwinąć, a nawet nabieram przeświadczenia, że nie ma na to szans. Pewne szczegóły dają mi solidne podstawy sądzić, że po raz kolejny sprawdza się powiedzenie „z tym największy jest ambaras…”.

Cóż, w tej chwili nie ma nad czym rozpaczać, czy zbytnio się przejmować. Trzeba robić swoje, licząc, że prędzej czy później zaprowadzi mnie to tam, gdzie jest mi przeznaczone. Teraz czas zacząć myśleć o wyjeździe do Danii, a przedtem zaliczyć wszystkie egzaminy. Szara codzienność.