sobota, 29 września 2007

Polska pralnia mózgów

Adres nie wymagający dłuższego komentarza. Nie chce mi się osadzać tutaj filmików, więc daję tylko linka zewnętrznego. Nasuwa mi się tylko jedno zdanie: PiS polską pralnią mózgów. Komentarz na podanej stronie bardzo trafny.

Chińskie żarcie

Wczoraj na naszej uczelni zorganizowano dzień chiński. Nie działo się niestety zbyt wiele, ale była dobra okazja aby poznać nieco chińskich potraw. Niby w Polsce są chińskie restauracje, ale nie wiem, czy potrawy tam serwowane, są rzeczywiście tego pochodzenia.

Było dość rozmaicie, choć niewygodnie. Doskwierał brak stolików, papierowe talerze i plastikowe widelce. O nożach można było zapomnieć. Wybór potraw dość spory. Zaczęło się od makaronu, który smakował jak z chińskiej zupki, ryżu (całkiem normalnego), kawałków kurczaka w panierce czy też cieście (trudno stwierdzić) i maleńkich naleśników z mięsem i grzybami (chyba). Wszystko całkiem smaczne, szczególnie wspomniane naleśniki. Na drugi ogień poszła świetna surówka, mięsno–warzywne kulki, „beef cake”. Zaskoczyły mnie też placki ziemniaczane, identyczne jak w Polsce. Przed deserem przyszedł jeszcze czas na sushi. Przyznam, że nieco się go obawiałem, ale stwierdziłem, że mnie nie zabije. Przygotowałem zagrychę, jakby okazało się obrzydliwe i ruszyłem do walki. Mile zaskoczony byłem faktem, że nie ma tam surowej ryby. Dotychczas byłem przekonany, że to nieodłączny element tej potrawy. To było zrobione m.in. ze smażonego jajka pokrojonego w paski, papryki, usmażonego mięsa mielonego, a owinięte ryżem i "skórą" z wysuszonych (może stąd nazwa ;)) i sprasowanych glonów. Smak – bez rewelacji. Dziwny zapach za sprawą glonów, sam smak mało charakterystyczny. Może to sushi było słabe, ale nie rozumiem ludzi zachwycających się tą potrawą. Znam wiele znacznie lepszych. Rozczarowaniem okazała się też chińska herbata. Zwykła słaba czarna herbata. Oczekiwałem czegoś znacznie lepszego.

Następnie przyszedł czas na desery. Te były bardzo udane. Świetne ciasta, „moon cake”, dziwne rurki z kruchego ciasta, nieco owoców. Wszystko bardzo smaczne. Była też okazja spróbować sake – 56-procentowej wódki ryżowej. Przyznam, że smak ma ciekawy, choć nie chciałbym się tym upić. W większych ilościach nie byłbym w stanie jej pić.

Imprezę, jeśli można tak to nazwać, należy uznać za udaną. Dobrze wydane 30 koron - sporo ciekawego jedzenia. Z początku jadłem skromnie, ale później okazało się, że potraw jest znacznie za dużo, więc można było jeść do woli. Brakowało jakichś innych atrakcji. Chińczycy powinni wykorzystać tę okazję, aby propagować swoją kulturę, a nie tylko kuchnię.

wtorek, 25 września 2007

Kolacja prawie służbowa

Temat tego posta jest nieco błahy, jednak poczułem ochotę opisania wczorajszej kolacji. Kolacja nie taka zwykła, bo na zaproszenie prowadzących, a to dzięki wizycie polskiego doktora z rzeszowskiej Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania. Stwierdzili, że będzie mu raźniej, jeśli obecny będzie ktoś mówiący po polsku i dlatego otrzymałem zaproszenie. Okoliczności może nie napawające dumą czy chwałą, ale za to świetna okazja aby poznać nieco bliżej Duńczyków. Dzięki temu zdobyłem trochę mało istotnych, ale ciekawych informacji, a i relacje z prowadzącymi na pewno się poprawiły.

Na początek kwestie bardziej przyziemne, a więc oprawa samej kolacji. Wybierając się na miejsce, niestety oddalone o pół godziny od akademika, sądziłem, że będzie to jakaś większa kolacja z władzami uczelni, tym bardziej, że nie wiedziałem z jakiego powodu gość z Polski przybył. Tymczasem okazało się, że było nas tylko pięcioro: ja, dr Pancerz, moi prowadzący Bent i Anne-Mette oraz wykładowca z sąsiedniego uniwersytetu, którego imienia i nazwiska oczywiście nie zapamiętałem, ba, nawet wyraźnie nie usłyszałem. Restauracja chyba przeciętna, zważywszy na wystrój, papierowe obrusy przykrywające właściwe, materiałowe i ceny potraw chyba niewygórowane, oczywiście jak na warunki duńskie. Ponieważ to nie ja płaciłem, mogłem skupić się na lewej stronie menu. Ofiarą moją padł "steak au poivre" wyposażony w warzywa, m.in. szparagi oraz śmiesznie podany ziemniak. Wspomnianego ziemniaka potraktowano dość dziwnie. Wyglądał na ugotowany w mundurku, a może upieczony, owinięty był folią aluminiową, przekrojony do połowy, ozdobiony odrobiną sosu czosnkowego (o ile pamiętam) i z zatkniętą łyżeczką w środku. Tyle ciekawy, co niewygodny w jedzeniu. Do tego przed posiłkiem podano nam czerwone półwytrawne wino, dobre na tyle, że musiałem się powstrzymywać, żeby zostało coś do posiłku. Niestety już przy wyborze dania gość z Polski dał przykład jak nasz kraj, a właściwie warunki w jakich żyjemy nas ograniczają. O ile ja w miarę szybko zacząłem czuć się swobodnie (szkoda sobie wstydu narobić, więc nie było wyjścia), to przybyły doktor nie bardzo wiedział co robić, co wybrać, ani jak zamówić. Swoje robiły też problemy językowe, pokazując, że angielski nadal jest dla nas dużym problemem, który dotyka nawet środowiska akademickie.

O jedzeniu tyle, czas na wspomniane mało przydatne, acz ciekawe informacje. Chaosu uniknąć chyba nie zdołam, więc spróbuję zasłyszane fakty wymieniać w punktach, bez zbędnego ubierania w nic nieznaczące słowa.

  • Najniższy podatek, nie licząc kwoty prawie wolnej od podatku, to, tak jak już wiedziałem, 39%, łącznie z ubezpieczeniem społecznym;
  • Duński student, za sam fakt studiowania otrzymuje, według różnych źródeł, 5 lub 6 tys. koron (1 korona = ok. 50 gr)
  • Duńczycy narzekają na podatki, przynajmniej pracownicy uczelni, którzy są bardzo dobrze opłacani (jeśli trochę pogrzebię, to może uda mi się wydedukować ile zarabiają)
  • Mieszkańcy Nordic Union mają w każdym kraju niemal identyczne prawa. Mogą nawet głosować w lokalnych wyborach.
  • Duńczycy niechętnie korzystają z możliwości wyjazdu na studia zagranicę. Najchętniej jeżdżą do USA, bądź do krajów Dalekiego Wschodu.
  • W Esbjergu studiuje więcej Chińczyków niż sądziłem, choć muszą płacić czesne w wysokości 15 tys. koron na semestr. Istnieje nawet oddzielna grupa na tutejszym Zarządzaniu przeznaczona tylko dla Chińczyków.
  • Choć przybywają tu tak licznie, nie wiedzieć dlaczego, to często mają problemy z nauką. Nie są przyzwyczajeni (trochę jak my) do podejścia problemowego. Najwyraźniej u siebie głównie wkuwają książki.
  • Nie są też przyzwyczajeni do zabierania głosu. W Chinach uczeń czy student nie ma własnego zdania.
  • Tak jak Polacy nie mają hamulców przed ściąganiem. Na mojej uczelni zanotowano przypadek, kiedy czworo Chińczyków napisało egzamin identycznie. Posługiwali się komunikatorem, którego mało przewidujący Duńczycy nie zablokowali.
  • Nagminnie kopiują fragmenty innych prac, popełniając zwyczajny plagiat.
  • Jeden z Duńczyków zna nazwisko Jaruzelski, choć nie potrafił go za bardzo wymówić ;)

Tyle ciekawostek, może sobie jeszcze coś przypomnę.

piątek, 21 września 2007

Firefox Tweak

Firefox zajmuje dużo pamięci operacyjnej. Po kilkudziesięciu minutach przeglądania stron potrafi spaść się do niemal 200MB (w moim przypadku). Przy 512MB, którymi aktualnie dysponuję i potrzebie uruchamiania kilku innych aplikacji, jak choćby Thunderbird, Miranda, Winamp, czy ostatnio NetBeans (szczególnie zasobożerny, jako że oparty na Javie), jest to bardzo irytujące, w dodatku często prowadzi do zawieszania się przeglądarki, w przypadku gdy za dużo od niej wymagam. Postanowiłem coś na to poradzić i jak zwykle zapytałem Google co sądzi na ten temat. Już pierwsza odwiedzona przeze mnie strona zawierała dokładnie to czego potrzebowałem.

Doskonałym sposobem na ograniczenie zużycia pamięci RAM przez Firefoksa jest – niczym tajne hasło w grach – dodanie jednej zmiennej do konfiguracji naszego liska. Jak to zrobić? Bardzo prosto! Sprowadza się to do czterech kroków:

  • Otworzyć stronę konfiguracyjną - adres about:config
  • Dodać zmienną o nazwie config.trim_on_minimize
  • Ustawić jej wartość na true
  • Zrestartować przeglądarkę

Po tym drobnym zabiegu w momencie minimalizacji Firefox zrzucany jest do pliku wymiany i zajmuje nam tylko 10MB. Jednak to nie jest najlepsze część. Po jego przywróceniu, które o dziwo nie ma żadnego zauważalnego spowolnienia, zamiast wcześniejszych 200MB, zajmuje tylko ok. 60MB (oczywiście w mojej konfiguracji). Widać więc, że płyną z tego same korzyści.

Sposób ten można też zastosować w Thunderbirdzie - wtedy zminimalizowany zajmuje zaledwie 3MB! Problemem może okazać się jedynie znalezienie strony about:config. Nie grzebiąc w Internecie poradziłem sobie z tym, ustawiając ją jako startową i restartując Thunderbirda. Dalsze czynności są identyczne. Życzę szybszego surfowania!

środa, 19 września 2007

Paradoks kłamcy

Dziś miała miejsce warszawska konwencja PiSu. Oczywiście wystąpił na niej nasz ulubiony premier, który łaskawie podzielił się z nami swoimi przemyśleniami. Dowiedzieliśmy się, że "w Warszawie mamy do czynienia z eksperymentem", jakim jest lokalna koalicja PO i LiDu. Ta sytuacja ma być obrazem współpracy na szczeblu krajowym. Czyżby premier podświadomie czuł, że zostanie od władzy odsunięty? Osobiście pewności nie mam.

Jarosław Kaczyński oburzył się, że PiS jest kontrolowany przez media, a opozycja nie. Sytuacja rzeczywiście niepokojąca. Przecież publiczne media, pozostające na usługach rządu, powinny kontrolować inne partie bardzo dokładnie i szukać haków przynajmniej z takim zapałem jak robi to prokuratura. Niestety "ten ważny mechanizm kontroli nie funkcjonuje w Warszawie. Gdzie są te wielkie kampanie medialne przeciw temu, co wyprawia w Warszawie Platforma Obywatelska i LiD" - pytał. Wydaje mi się, że pytanie powinien kierować do prezesa Urbańskiego, albo przynajmniej pani Patrycji Koteckiej. Może minister Ziobro mógłby w tej sprawie z nią porozmawiać? Cała dysfunkcja mechanizmu medialnej kontroli jest "zagrożeniem dla demokracji", jak dodał premier. Swoją drogą polityk tak doświadczony jak Jarosław Kaczyński powinien być świadomy, że fundamentem demokracji jest trójpodział władzy i choć czwarta wspomaga trzy wcześniejsze, to one są przede wszystkim odpowiedzialne za funkcjonowanie tego ustroju. Parlament ma kontrolować rząd, nad wszystkim czuwać ma bezpartyjny, rozważny prezydent, a z boku wszystkiego pilnować ma władza sądownicza. Jak wygląda to dziś?

Premier przekonująco obalił też twierdzenia PO, która od dwóch lat prowadzić ma bezprecedensowo agresywną kampanię, w której zarzuca PiSowi zawłaszczanie państwa (rzeczywiście musi być niesamowicie agresywna, skoro przebija prezydencką, z dziadkami w Wermahcie). Powiedział: "-Nie będę polemizował z tymi nieprawdziwymi stwierdzeniami." Po prostu geniusz retoryki! Z wielką łatwością i gracją odbija tak ciężkie zarzuty. Jak każdy prawdziwy wojownik, od razu przeszedł do kontrataku: "Chciałbym zwrócić uwagę na to, co dzieje się w Warszawie. Każdy może przytoczyć mnóstwo przykładów, że nie ma żadnego powstrzymywania się. Mamy tu z działaniami intensywnymi, przypisywanymi nam." Oczywiście premier nie jest "każdym", więc przykładów nie przytoczył. Ciągnął jednak dalej: "Tendencja do przejmowania i dzielenia się tortem w sposób nieuprawniony jest dla PO i jej sojusznika niezwykle wręcz silna." Rzeczywiście, bezprawnie zajmują stanowiska nie dopuszczając Prawa i Sprawiedliwości do koryta.

Najlepsze pojawia się jednak na końcu. Zastanawiam się dlaczego piszę tego posta, ponieważ najprawdopodobniej wszystkie zawarte tu informacje są nieprawdziwe. Konwencji prawdopodobnie nie było. Skąd taki wniosek? Premier, którego przecież nie powinniśmy podejrzewać o kłamstwa czy manipulacje, powiedział, że "prawda w życiu publicznym została zachwiana od samego początku, od 1989 roku." Szkoda, że zaczął o tym mówić dopiero teraz, a najwcześniej dopiero po wyborach. Wcześniej kłamliwa była co najwyżej "Trybuna", z czym akurat nie ma sensu polemizować. Jednak premier idzie dalej: "W ostatnich latach zmiana na gorsze nastąpiła wręcz radykalna. Nie ma żadnego związku miedzy relacjami w mediach a faktami." Stąd mój wniosek, że spędziliście ostatnie kilka minut, na czytaniu bredni, wymysłów mediów, które żadnego związku z prawdą nie mają. Dodatkowo musiały się one zmówić, bo wszystkie piszą mniej więcej to samo. Mózgiem operacji był chyba PAP, bo nawet na oficjalnej stronie PiSu opierano się na notatce PAPu. Pozostaje jednak tytułowy paradoks kłamcy. Skoro media nikczemnie włożyły w usta premiera te słowa, które nie mają żadnego związku z faktami, to w końcu mówią prawdę, czy nie?

wtorek, 18 września 2007

Quiz religijny

Kiedyś już go wypełniałem, ale nie pamiętam wyniku. Poza tym ostatnio moje poglądy trochę się zmieniły. Oto mój dzisiejszy wynik.

You scored as Satanism, You scored as Satanism. Your beliefs most closely resemble those of Satanism! Before you scream, do a bit of research on it. To be a Satanist, you don't actually have to believe in Satan. Satanism generally focuses upon the spiritual advancement of the self, rather than upon submission to a deity or a set of moral codes. Do some research if you immediately think of the satanic cult stereotype. Your beliefs may also resemble those of earth-based religions such as paganism.

Satanism

80%

Buddhism

75%

Atheism

70%

Agnosticism

70%

Paganism

55%

Confucianism

50%

Hinduism

45%

Haruhism

40%

Islam

30%

Christianity

20%

Judaism

0%

Which is the right religion for you?

Zachęcam do udziału i dzielenia się wynikami. Zdałoby się przerobić to na polski, ale z dużo roboty xD

P.S. Nie bójcie się, kotów nie zarzynam :P.

Rocznica agresji

Wczoraj był 17 września. Rocznica radzieckiej agresji, jak zwykło się mówić, na Polskę. Niestety, pewnie jak wielu z was przegapiłem tę datę. Nie dlatego, że nie pamiętam kiedy miał miejsce atak ZSRR, czy nie obchodzi mnie to. Po prostu nie śledzę kalendarza, nie jestem świadomy jaki jest dzień miesiąca. Niestety w Gazecie, która jest moim podstawowym źródłem informacji nie znalazł się żaden bezpośredni akcent. Jedynym nawiązaniem była relacja z premiery filmu "Katyń" w reżyserii Andrzeja Wajdy, jednak sugerowało to raczej rocznicę zbrodni katyńskiej, a nie włączenia się Związku Radzieckiego do wojny. Żadna wzmianka nie pojawiła się też na popularnych, śledzonych przeze mnie blogach. Zupełnie tak, jakby 17 września 1939 roku nic wielkiego się nie wydarzyło. Czyżbyśmy zapominali o tak ważnych i równocześnie smutnych momentach naszej historii?

Część środowisk nieustannie hałasuje na temat okresu komuny, który był przecież wynikiem działań Stalina podczas i zaraz po wojnie. Tymczasem, kiedy przychodzi dzień, który warto uczcić, warto przypominać, choć w taki sposób, aby nie zaogniać stosunków z Rosją, wszyscy mówią o czym innym. Trafiają do nas informacje o Czeczence, która straciła trójkę dzieci nielegalnie przekraczając granicę i nad którą wszyscy pochylają się z żalem, zupełnie zapominając, że popełniła przestępstwo. Staram się zrozumieć jej ciężką sytuację, jednak nie pozostaje w niej ona bez winy.

Dziś dowiaduję się też, że w tym pamiętnym dniu Polski rząd torpeduje projekt ustanowienia Europejskiego Dnia przeciwko Karze Śmierci. Nie wiem jak kształtuje się poparcie dla tej kwestii w naszym kraju, ale wydaje mi się, że większość społeczeństwa jest odmiennego zdania niż premier Kaczyński. W kwestii aborcji, którą rząd chce dołączyć do wspomnianego pomysłu sondaże pokazują, że większość jest jej przeciwna, przynajmniej w przypadku trudnych warunków życiowych, lub gdy kobieta po prostu dziecka nie chce. Jednak pojawiają się głosy, że sondaże nie oddają rzeczywistego stosunku do przerywania ciąży - ludzie odpowiadają tak, jak odpowiedzieliby inni, jak odpowiedzieć wypada. Inną kwestią pozostaje fakt, że zarówno prawo, jak i niepisana tradycja Unii Europejskiej odrzucają karę śmierci, a aborcja w wielu krajach jest jak najbardziej dozwolona. Zatem do projektu nie tyle istotnego, co o szczytnych ideach, PiS chce wprowadzić zapisy sprzeczne z faktyczną sytuacją w wielu krajach Zjednoczonej Europy, budząc przy tym zdziwienie i negatywne opinie w całej Europie. Wśród 27 krajów Polska jest jedynym, który blokuje tę decyzję, tworząc bardzo silne wrażenie, że wszyscy jesteśmy za przywróceniem kary śmierci.

Zaczęło się od agresji radzieckiej, skończyło na rządzie, ale co zrobić. W takim kraju żyjemy. Ja mam tylko półroczną przerwę. Wracając do tematu, uważam, że w każdej gazecie, każdym serwisie informacyjnym powinien pojawić się czysto historyczny materiał na temat 17 września. Przy dzisiejszej wiedzy historycznej Polaków, przypomnienie nawet tego niewielkiego wycinka naszych dziejów, choć odrobinę zwiększałoby poziom świadomości rodaków. Póki co zwiększana jest świadomość Układu, którego nie ma i faktu, że nie można ufać politykom.

poniedziałek, 17 września 2007

Pochwała Inkwizycji

Grzebiąc w Internecie trafiłem na stronę czasopisma "Fronda". Zaciekawiło mnie to, gdyż spotykałem się z samym tytułem, jednak nigdy nie miałem okazji zapoznać się z treścią. Do witryny dotarłem za pośrednictwem artykułu o amerykańskim systemie edukacji, który, choć bardzo negatywny, wyglądał na dość spójny i w miarę rzetelny, choć żadnych źródeł nie podawał. Następnie zaciekawił mnie artykuł Inkwizycja hiszpańska, który przeczytałem. Stwierdziłem, że dowiem się może czegoś ciekawego o tym niechlubnym fragmencie historii, a równocześnie będę miał pogląd na profil gazety.

To co przeczytałem, wprawiło mnie w lekkie osłupienie. Każdy akapit ocieka jadem, przepełniony jest katolickim fundamentalizmem w najgorszym wydaniu. Opiera się na tezie, że katolicyzm jest jedynie słuszną religią, a tępienie innowierców jest czynem zgoła szlachetnym. Wybielana jest inkwizycja, wychwalane mordowanie albigensów, którym przy okazji przyczepiono łatkę komunistów. Dostać musiało się też Żydom, jak zwykle za to samo - byli po prostu zbyt bogaci. Liberalizm i protestantyzm traktuje jak zarazę, a stosowanie tortur usprawiedliwia stwierdzeniem, że były one normalne w tamtych czasach. Osobiście nie widzę powodu, aby organizacja mieniąca się obrońcą dobra i realizatorem nauk Jezusa, nie powinna ulegać panującej "modzie". Równocześnie kreowany jest obraz dobrotliwych papieży i inkwizytorów, którzy padli ofiarami niecnych planów hiszpańskich władców. Inkwizytorzy w artykule to dobroduszni księża, zatroskani jedynie o duszę błądzących i starający się najłagodniejszymi sposobami nawrócić ich na wiarę katolicką. Służą przy tym radą, spowiedzią, wyjaśniają błędy i dostarczają właściwą literaturę.

Na szczęście dzisiaj nie zapominamy o innych sprawkach ówczesnego Kościoła, z Trybunałem Świętej Inkwizycji na czele. Wystarczy wymienić indeks ksiąg zakazanych, walkę z nauką i rozumem, liczne prześladowania innowierców, solidny wkład w napędzanie antysemityzmu. Jedynym pocieszeniem jest końcówka artykułu, która informuje, że został on napisany w 1929 roku. To nieco tłumaczy autora, jednak niepokojące jest, że teksty takie przedrukowywane są obecnie przez "Frondę". Po przejrzeniu kilku innych artykułów, nabrałem przekonania, że ma ona spore zasługi w podtrzymywaniu antysemityzmu, ksenofobii, fanatycznego katolicyzmu, czyli tego, co najgorsze w naszym społeczeństwie. Domyślam się, że przeciętny czytelnik tego pisma to starszy człowiek ziejący nienawiścią do obcych, przede wszystkim Żydów, wietrzący wszędzie spisku żydomasonerii, pewnie też liberałów (do czego ciągle zachęca premier) i głosujący niestety na LPR, bądź PiS, który dość skutecznie zajmuje jej miejsce na scenie politycznej.

czwartek, 13 września 2007

Zebranie w wykonaniu forumowiczów

Rewelacyjny filmik. Dotarł do mnie już wcześniej, ale wczoraj wpadł mi w ręce ponownie i myślę, że warto aby każdy go zobaczył. Rewelacyjnie oddaje klimat panujący na forach, szczególnie typu onetowego. Chciałem zagnieździć, ale jest za szeroki i nie da się/nie umiem go zmniejszyć.

środa, 12 września 2007

Religia w szkołach ep.3

Zgodnie z przewidywaniami pojawiają się już pierwsze efekty wliczania oceny z religii do średniej. Głupia, populistyczna, propagandowa decyzja ministra i późniejsza bezsilność jego następcy przynoszą problemy. Gazeta donosi, że rodzice dzieci nieuczęszczających na religię domagają się, zgodnie z prawem, organizacji lekcji etyki, aby ich pociechy miały takie same możliwości jak katolicy. To jednak nie jest już zmartwieniem Ministerstwa, a dyrektorów, więc władza ma to w głębokim poważaniu. Obecnie, jak wszystkim wiadomo, etyka jest fikcją. Zajęcia z niej odbywają się zaledwie w 1% szkół. Tak więc realizuje się zasadę równości wobec prawa. Więcej w podlinkowanym artykule.

wtorek, 11 września 2007

Rowerem po Esbjergu

Dziś wreszcie wybrałem się na planowaną od dawna wyprawę. Doprowadzony do przyzwoitego stanu rower posłużył mi za środek lokomocji i ruszyłem na zachód. Pomimo porywistego wiatru, dotarłem niemal tajnymi ścieżkami, gdzie chyba testowana jest broń chemiczna, nad Morze Północne. Nareszcie zobaczyłem największą atrakcję Esbjergu - pokraczne rzeźby czterech postaci. Podobno jest to dzieło sztuki, ja jednak sztuki tam nie widzę. Niestety nie mogę zamieścić zdjęć, gdyż utkwiły na karcie, która nijak nie chce współpracować z moim komputerem (mam nadzieję, że tylko moim). Widać je całkiem dobrze na zdjęciu satelitarnym:

Niedaleko tychże postaci zaparkowałem swego żelaznego rumaka i wybrałem się na spacer wzdłuż morza. Miałem nieco szczęścia, gdyż trafiłem na odpływ, więc dość szeroki pas plaży był dostępny suchą nogą. Woda niestety o nieco nieprzyjemnym zabarwieniu, ale choć raz należałoby, choćby symbolicznie tutaj popływać. Ponieważ przeczytałem, że jest tu dość sporo bursztynów, więc rozglądałem się za nimi. Niestety fale nic nie wyrzucały. Mniej szczęścia niż bursztyny miały niektóre meduzy. Co kilkadziesiąt kroków można napotkać wysychający, niebieskawy dysk o średnicy ok.25cm pozostawiony przez cofające się morze. Kiedy porzuciłem nadzieję na znaleziska lepsze niż muszelki czy pancerzyk niewielkiego kraba (których zdjęcia chciałem zamieścić, ale cóż, złośliwość rzeczy martwych), wróciłem do "Ludzi spotykających morze".

Kiedy schodziłem już z plaży i zmierzałem w kierunku schodów, coś brązowego mignęło mi w piasku. Nareszcie! Bursztyny, i to dość liczne, choć marnej urody, znalazłem w najmniej spodziewanym miejscu. Zadowolony zrobiłem kilka zdjęć białym posągom, odpiąłem swój pojazd i z lekkim rzężeniem przy przedniej zębatce i kołem drgającym przez skrzywioną oponę ruszyłem na południe w poszukiwaniu kolejnego celu swojej podróży.

Z lekkimi kłopotami komunikacyjnymi, gdyż nie bardzo wiem jak należy jeździć po tutejszych ścieżkach rowerowych, bo u nas takich po prostu nie ma, z mapą w kieszeni i pełen nadziei dotarłem do Adgangsvejen. Moim drugim celem było odnalezienie ściany wspinaczkowej, która rzekomo ma się mieścić na tej ulicy pod numerem 16. Ulicę znalazłem, numer też, jednak śladu ściany nie znalazłem. Spróbowałem wejść przez jedne drzwi, które okazały się zamknięte, więc musiałem odjechać z niczym. Ostatnia nadzieja w telefonie, który też jest podany. Może uda się odnaleźć to zakamuflowane miejsce i będę mógł ściągnąć z Polski swoje buty wspinaczkowe. Tymczasem wróciłem do akademika i dopadła mnie codzienna nuda, której wynikiem jest ten post.

poniedziałek, 10 września 2007

Cyrk na wiejskiej

Jak Giertycha nie lubię, tak Kurskiemu pojechał niesamowicie. Konkretnie wytyka codzienne kłamstwa PiSu, z bulterrierem na czele. Niezła komedia. Zastanawiam się tylko, czemu tak nie potrafi działać PO, czy SLD/LiD. Chyba brakuje im cojones. I na kogo tu głosować? Na szczęście chyba nie będę miał tego dylematu, bo tkwiąc na emigracji nie będę miał takiej możliwości. Do Kopenhagi specjalnie nie pojadę, a nasi rządzący dbają, aby ludziom, którzy są otwarci, inteligentni i zaznajomieni ze zdobyczami techniki, zbyt łatwo się nie głosowało (myślę tu o głosowaniu przez Internet).

I jeszcze trochę nieudane sprostowanie posła Kurskiego i jak by nie patrzeć, cięta riposta Romana.

niedziela, 9 września 2007

Podwójnie zwycięski wyjazdowy remis

Jak pewnie wszyscy już wiedzą, wczoraj polska reprezentacja zanotowała "zwycięski remis" z drużyną Portugalii. Zwycięski dlatego, że Portugalia jest naszym bezpośrednim rywalem, a nikt o zdrowych zmysłach nie liczył na zwycięstwo. Portugalia od lat nie przegrała meczu eliminacyjnego u siebie, a w tych eliminacjach jeszcze nie straciła gola na swoim boisku.Stąd wynik 2:2 należy uznać za duży sukces. Na nic zdały się wielkie gwiazdy, nazwiska, kwoty transferów. Portugalia nie gra tak dobrze jako drużyna i widać wyraźny brak dobrego napastnika. Nuno Gomes, który rozpoczął wczorajszy mecz w pierwszym składzie nie pokazał nic, a późniejsze postawienie na środku ataku Christiano Ronaldo to też pomyłka. Mimo, że jest świetnym zawodnikiem, jednym z najlepszych na świecie skrzydłowych pomocników, to w ataku po prostu brakuje mu sprytu, a może ogrania na tej pozycji. Chociaż Portugalia grała lepiej, to nie miała zbyt wielu okazji strzeleckich i trzeba przyznać, że gole zdobywali nieco szczęśliwie i nie stworzyli żadnej "setki", za co pochwały należą się naszym zawodnikom. Nasze sytuacje również nie były świetne, najlepszą zmarnował Smolarek, ale przy odpowiedniej dozie szczęścia i błedach bramkarza Ricardo udało się zdobyć dwa gole.

Dość analiz, specjalistą nie jestem, a czas wyjaśnić słowo "podwójnie" z tytułu. Wyjaśnienie bardzo proste. Od kilku dni Portugalczycy, szczególnie jeden, z którym grałem w piłkę, odgrażał się jak Portugalia rozgromi Polskę. Zapowiadał 4:0, albo jeszcze więcej. W dodatku wspólnie oglądaliśmy mecz w internecie (niestety strasznie się przycinało, ale to inna sprawa), więc emocje były wielkie. Od naszej radości i zaskoczenia pierwszym golem, później niespodziewany gol Maniche, którego właściwie nie widzieliśmy, a jedynie o nim usłyszeliśmy (wspomniane problemy z transmisją). Po kolejnym golu Ronaldo, Marco siedział zadowolony, a my lekko zasmuceni, choć przynajmniej nie mieliśmy się czego wstydzić. Aż do 87. minuty, kiedy niemalże wpadliśmy w euforię, a niedawno odgrażający się Marco zamilkł załamany. Ostatnie 5 minut było bardzo nerwowe, ale udało się. Wieść rozeszła się bardzo szybko, a i wynik został doceniony przez międzynarodowe towarzystwo w akademiku.

Nie można jednak osiadać na laurach. Mam nadzieję, że w środę weźmiemy odwet za porażkę na początku eliminacji i pokażemy Finom gdzie ich miejsce. I na koniec gole na YouTube:

piątek, 7 września 2007

Tydzień za mną

Minął właśnie pierwszy tydzień właściwych zajęć na uczelni. Wrażenia? Tak jak pisałem już wcześniej. Prowadzący całkiem fajni, w materiale nic nowego, jedynie atmosfera w grupie strasznie drętwa. Duńczycy są dziwni, Chińczycy trzymają się ze sobą, Nepalczycy raczej też. W dodatku wszyscy Azjaci mają problemy z angielskim. Cóż, może się jakoś to rozkręci. Tymczasem wystarcza mi towarzystwo akademikowe.

Wczoraj nabyłem rower, trochę rozjeżdżony, ale doprowadzę go do bardzo dobrego stanu. Na razie jeździ, chociaż ma krzywe koło z przodu, za mało powietrza w oponach, opornie działające przerzutki i popsuty przedni hamulec. Ciekawie wyglądają tutaj przerzutki. Chyba z racji pogody, która w szybkim czasie doprowadzałaby zwykłe przerzutki do ruiny, są one wmontowane w piastę. Na początku trudno jeździ się też z torpedo, chociaż w latach dzieciństwa było ono zupełnie normalne. Przez to mam mniej pewne hamowanie i muszę ostrożnie jeździć, ale to kwestia przyzwyczajenia.

Dziś po południu miałem też okazję pograć w piłkę. Technicznie, jak zwykle byłem najsłabszy, ale uznanie już po raz drugi zdobywam walecznością, determinacją i dużą wytrzymałością. Czyli w piłce nic nowego. Brakuje mi jedynie korków, ale innym też, więc szanse są mniej więcej wyrównane.

Jutro mecz, muszę znaleźć jakiś sposób na jego obejrzenie. Mam nadzieję, że Polacy wysilą się i powalczą, żebym nie musiał się za nich wstydzić przed Portugalczykami z akademika. Póki co są bardzo pewni siebie, więc jeśli nasza reprezentacja nie zawiedzie i wywiezie z Porto chociaż jeden punkt, będę miał podwójne powody do radości.

Od przyszłego tygodnia zaczynam zwiedzanie Esbjergu. Mam nadzieję, że rower do tego czasu odrestauruję i będzie chodził jak żyleta. Na mapie znalazłem tajemnicze oznaczenie z podpisem „Climbing Wall”, więc obudziła się we mnie nadzieja, że nawet ściana wspinaczkowa się znajdzie. Jeśli nie będą chcieli mnie zrujnować ceną wstępu, to będę wniebowzięty. Powinno się nawet znaleźć jakieś towarzystwo do tego sportu. Zobaczę, co czas przyniesie.

Na koniec mała sprawa techniczna. Pewnie i tak nikt nie próbował, ale właśnie się zorientowałem, że na blogu były wyłączone komentarze. Teraz to zmieniłem, więc czujcie się swobodnie i komentujcie. Szczególnie mile widziane stanowiska odnośnie Dawkinsa, bo tematy przez niego poruszane są niezmiernie ciekawe.

P.S. W krótce pojawi się troszkę zdjęć, pewnie w Google Galeries, ale muszę je zrzucić z aparatu. Keep it real!

czwartek, 6 września 2007

Jeszcze więcej Dawkinsa

Parę dni temu obejrzałem kolejne dwa odcinki programu Richarda Dawkinsa. Nie sądziłem, że jest to swego rodzaju cykl poświęcony racjonalnemu myśleniu i naukowemu podejściu do świata. Tym razem dwuodcinkowy program nosił tytuł "The Enemies of Reason".

Część pierwsza zatytułowana "Slaves to Superstition".

Jak można zobaczyć Dawkins znów bezlitośnie obnaża fałsz ludzkich przekonań, które nie znajdują potwierdzenia zarówno w teoriach naukowych, jak i w przeprowadzanych eksperymentach. Odnosi się do horoskopów, a także spirytualistów wykazując, że nie mają one żadnego związku z prawdą, a stanowią tylko sztuczki językowe i psychologiczne. Wszelkie horoskopy pisane są na takim poziomie ogólności, aby wiele osób mogło się z nimi identyfikować i dopasować swoje przeżycia do tego, co przeczytają w tak skonstruowanej przepowiedni. Podobna sytuacja ma miejsce w przypadku osób, które rzekomo komunikują się z duchami zmarłych, bliskich zgromadzonym uczestnikom. Część z nich uparcie twierdzi, że mają kontakt z duchami, lecz znalazł się też taki, który potwierdził, że polega to na pewnej manipulacji. Każde zdanie jest sformułowane w ten sposób, aby można było przeinaczyć jego znaczenie, co zawsze można wytłumaczyć zbyt słabymi odczuciami wywoływanymi przez ducha. W ten sposób spirytualista jedynie pobudza wyobraźnię słuchaczy, a ci niemal samodzielnie dopisują historie dotyczące ich bliskich. Autor z łatwością też podważa wiarygodność wróżbity-spirytualisty, który utrzymuje, że za pomocą kart nawiązuje kontakt ze zmarłymi, a ci z kolei wyjawiają mu przyszłość klienta. Niestety trafia kulą w płot, więc ratuje się mówiąc w zaowalowany sposób o przejściu wiekowego już Dawkinsa na emeryturę. Co mnie lekko zdziwiło, program podważa też prawdziwość możliwości różdżkarzy. Nie przechodzą oni eksperymentalnej werifikacji, a jak dotąd nie słyszałem o przypadku, aby róźdźkarz wskazał niewłaściwe miejsce. Wydaje mi się, że ten sposób poszukiwania wody był dość powszechny przez wiele lat i rzeczywiście działał. W rzeczy samej nawet studnia wykopana na naszym podwórku, powstała za wskazaniem róźdżkarza, które okazało się trafne.

Część druga "The Irrational Health Service"

Tematem tej części, jak wynika z tytułu, jest tylko medycyna niekonwencjonalna. Dawkins walczy z różnego rodzaju "czarami", leczniczymi seansami nie znajdującymi żadnego potwierdzenia czy to w fizjologii, eksperymentach czy logice. Uczestniczy w różnych dziwnych seansach, rozmawia z kobietą, której twierdzenia sprowadzają się do tego, że potrafi zmieniać nasze DNA siłą umysłu, a w dodatku twierdzi, że mieszkańcy Atlantydy mieli inaczej zbudowane chromosomy, a dopiero upadek cywilizacyjny ludzkości doprowadził do tego, że zaczęliśmy chorować na raka i inne choroby o silnym podłożu genetycznym. Pokazuje też osoby, które prowadzą terapię "kwantową". Tymczasem jest to zwyczajne nadużycie, w dodatku w celach marketingowych, gdyż z fizyką kwantową niewiele ma to wspólnego. Najszerzej krytykuje jednak homeopatię, która nie ma szans działać inaczej niż jako placebo. W popularnych lekach homeopatycznych często znajduje się jedna cząsteczka substancji aktywnej na 1030 cząsteczek wody, co jest bardzo ciekawie zobrazowane w filmie. Oburzający jest nawet nie tyle fakt istnienia samej homeopatii i jej popularności, ale to, że metody nie znajdujące potwierdzenia w nauce finansowane są z państwowych pieniędzy (sprawa dotyczy Wielkiej Brytani). Nie przeprowadza się żadnych eksperymentów weryfikujących działanie tych leków, podczas gdy zwykłe farmaceutyki podlegają bardzo silnym obostrzeniom, kontrolom i badaniom. Konkluzją filmu jest stwierdzenie, niestety słuszne, że jedyne pozytywne działanie jakie może wynikać ze stosowania medycyny alternatywnej, czy też niekonwencjonalnej, jest efekt placebo.

Kryzys w towarzystwie

Po pierwszych kilku dniach hurra-optymizmu, w akademikowe towarzystwo wkradły się akcenty mniej pozytywne. Wraz z nastaniem normalnych zajęć na uczelniach mniej intensywne stały się też kontakty. Z jednej strony nie ma się co dziwić, w końcu wreszcie niektórzy muszą choć trochę zabrać się do roboty, z drugiej jednak widać, że powstają napięcia, ludzie nie są tak kontaktowi, jak wydawało się to na początku. Jest kilka osób, które nadal chętnie utrzymują kontakty ze wszystkimi, jednak z lekka zaczyna być widoczny brak przyjaźni. Wszyscy jesteśmy po prostu znajomymi, co znacznie bardziej odpowiada sytuacji faktycznej. Coraz częściej wygrywają ciągoty narodowościowe: Turcy trzymają się w swojej grupie, Portugalki zadają się przede wszystkim ze sobą, do tego zdają się nie lubić nikogo innego, Francuzi, z wyjątkiem jednego, nie byli zbyt kontaktowi od samego początku, Hiszpanie trzymają się raczej akademikowego parteru, Angielka chowa się i narzeka, a i Polacy trzymają się głównie razem. Coraz mniej jest osób, z którymi da się i warto utrzymywać kontakt. Wśród nich Holender Lucas, Portugalczyk Bruno, Francuz Mathieu i od biedy Słowaczka Iveta, choć i ta zaczęła się lekko izolować. Wśród pozostałych ludzi trudno znaleźć osobę, która ma coś ciekawego do powiedzenia. Wciąż dużą barierę dla dużej liczby osób stanowi angielski. Turcy szybko się przez to zniechęcili do kontaktów z innymi narodowościami, co na pewno im nie pomoże. Z chińczykami trudno się dogadać z racji ich strasznej wymowy, a i często nie mogą zrozumieć co się do nich mówi. Czas szukać okazji do lepszej integracji.

wtorek, 4 września 2007

Zajęcia ruszyły

Z dniem 3 września w Danii rok akademicki rozpoczął się już na dobre. Pierwsze zajęcia już mam za sobą, a wrażenia mieszane, choć całkiem pozytywne. Nasuwają się dwie kwestie - poziom i podejście do studenta.

Jeśli chodzi o poziom, to na razie mam wakacje, ale jest to zrozumiałe. Kurs na którym jestem, prowadzony jest absolutnie od zera, a część z osób jak dotąd nigdy nie wybrnęła poza obszar podstawowego używania systemu Windows. Stąd podstawy muszą być wyłożone. Poruszane tu tematy, takie jak system binarny, logika na poziomie koniunkcji i alternatywy, zmienne, ale już na początku pojawiają się też niezbędne do użytkowego programowania okna, których niestety w Polsce nie miałem okazji dobrze poznać przez 3 lata nauki, co właściwie stanowiło dla mnie największą barierę rozwoju. Choć z materiałem nie posuwamy się zbyt szybko, to 13 godzin zajęć z programowania tygodniowo, musi zrobić swoje. Na pewno szybko przejdziemy do bardziej zaawansowanych tematów, a ja będę musiał skupiać się na GUI.

Natomiast sposób prowadzenia zajęć, cała dydaktyka i stosunek do studenta są godne pozazdroszczenia i podziwu. Nie ma tu niepotrzebnego dystansu, pojawia się dużo żartów, podejście jest nawet momentami takie jak do małych dzieci - z wielką wyrozumiałością i chęcią przekazania wiedzy. Jak na razie nie przemęczam się, ale zastanawiam się jak inni odbierają ten materiał. Dla osoby, która nigdy nie miała styczności z podstawami programowania, informatyki jako nauki, może, mimo niezbyt wygórowanego poziomu czy tempa, wydawać się trudny.

Dziś spóźniłem się o 45 minut, ponieważ nie wiedziałem o zmianie planu i nikt nie miał do mnie żadnych pretensji. Przez to, że nie wywiera się nacisku na studentów, po prostu nie mają się oni przed czym zapierać, rozumieją, że uczą się dla siebie, a prowadzący mają tylko w tym pomagać, pokazywać kierunek i służyć pomocą. Poza tym nikt nie studiuje tutaj dla popularnego w Polsce papierka, więc jeśli ktoś nie ma ochoty na naukę, po prostu z niej rezygnuje. I tak znajdzie bez problemów pracę z pensją wystarczającą na godne życie. W końcu wskaźnik Giniego jest tu najniższy na świecie.

niedziela, 2 września 2007

Państwo prawa

Miał być wpis duński, ale będzie krótki polityczny. Kiedy czytam aktualne wiadomości włos jeży mi się na głowie. Nie mogę pojąć jak główne postaci w rządzie, bądź co bądź prawnicy z wykształcenia mogą tak podchodzić do kwestii winy. Powinni być na tym punkcie szczególnie wrażliwi, a tymczasem ciągle słyszymy z ust czy to ministra Ziobry czy premiera, że ktoś jest winny tego czy innego czynu, podczas gdy nawet nie rozpoczął się proces sądowy, nie postawiono żadnych zarzutów. Za nic mają zasadę domniemania niewinności, a odmowę składania zeznań traktują jako dowód winy. Zwykli ludzie mogą to tak traktować, ale prawnik mówiący w ten sposób, łamie podstawowe zasady uczciwości, rzetelności czy etyki zawodowej. Ziobro posuwa się dalej. Nie jest to pierwszy raz, kiedy minister sprawiedliwości za nic ma ustalanie prawdy drogą sądową. Wystarczy wspomnieć słynną niszczarkę do papieru, czy doktora Garlickiego alias Mengele (choć to akurat nie wymysł ministra), który „nigdy już nikogo nie zabije”. Przypomina mi się świetny tekst Jerzego Urbana, który doskonale naśladuje tę retorykę. Po prostu nóż się w kieszeni otwiera.

Na koniec jeszcze tekst z basha, który mnie bardzo rozbawił. Nowy alkohol, Ziobrówka - słaby adwokat na kaczych jajach.