sobota, 24 listopada 2007

Miranda IM, cz.II

Zgodnie z obietnicą, zamieszczoną na końcu poprzedniego postu o Mirandzie, publikuję drugą część poradnika użytkownika. Skierowany jest przede wszystkim do osób korzystających z dostarczonej przeze mnie konfiguracji, ale każdy znajdzie w swojej Mirandzie mniej więcej to samo.

Na początek proszę osoby, które chcą korzystać z GTalka, czyli Jabbera zintegrowanego z GMailem (do czego gorąco zachęcam), o ponowne ściągnięcie archiwum z Mirandą. W poprzedniej wersji brakowało dwóch niezbędnych plików, czego nie byłem świadomy. Można też ściągnąć tylko niezbędne pliki i po rozpakowaniu skopiować je do głównego katalogu Mirandy (tam, gdzie znajduje się plik miranda32.exe).

Przechodząc do cech samego komunikatora, należy wyjaśnić jedną jego niedogodność. Otóż nie pozwala on dodawać osób, których nie uda się znaleźć w katalogu, bądź to one same się do nas nie odezwą. Nie wiem co legło u podstaw takiego podejścia projektantów, ale trzeba się z tym pogodzić. Niestety więc nie dodamy nowego znajomego do naszej listy będąc offline, o ile ten wcześniej się do nas nie odezwał. Standardowa procedura polega na otworzeniu okna wyszukiwania ("+" na dole listy kontaktów, w przypadku mojej skórki), wpisaniu numeru, kliknięciu prawym klawiszem na odnalezioną osobę i wybraniu Add to list. Następnie nadajemy kontaktowi nazwę i wybieramy grupę, w której ten ma się znaleźć. Jeśli natomiast chcemy dodać osobę, której znamy tylko numer telefonu, bez żadnego komunikatora, musimy skorzystać z wtyczki PhantomUser. Klikamy na menu > Phantom Users >Add Phantom User. W pojawiającym się oknie możemy wpisać imię, ksywkę, rodzaj kontaktu, telefon komórkowy (o to nam chodziło), a także adres e-mail, czy adres strony internetowej.

Wyżej pojawia się pojęcie grupy, które również jest istotne. Część z was na pewno używała grup w Gadu-Gadu. Miranda, jak wszystkie inne znane mi komunikatory również grupami dysponuje. Są one zorganizowane nieco inaczej niż w GG, gdyż jeden użytkownik należy tylko do jednej grupy, a każda grupa, może znajdować się w innej grupie. Powstaje w ten sposób drzewo na kształt struktury katalogów. Poszczególne grupy możemy "zwijać", przesuwać techniką drag&drop oraz dostosowywać do nich niektóre ustawienia. Możemy też całkowicie zrezygnować z wyświetlania grup, ale nie widzę w tym celu.

Przydatną funkcją może okazać się też ranking kontaktów. Każdemu z naszych znajomych możemy przyporządkować Contact Rate, który będzie decydował o jego pozycji w grupie kontaktów. Kolejność porządkowania jest raczej oczywista.

Ważną funkcją Mirandy jest możliwość tworzenia metakontaktów, zwłaszcza w obliczu coraz większej liczby osób, które szukają nieawaryjnych protokołów. Metakontakty służą do grupowania wielu kontaktów prowadzących do jednej osoby w jeden. Umożliwia to gromadzenie wspólnej historii dla rozmów prowadzonych w różnych protokołach. Osobiście wykorzystuję metakontakty dość intensywnie. Każdy kto tak jak ja dysponuje kilkoma protokołami, figuruje na mojej liście jako metakontakt, co czyni komunikację możliwą praktycznie zawsze, gdyż jeśli tylko mam dostęp do Internetu, to któryś protokół zawsze działa. Metakontakty tworzymy klikając prawym klawiszem na wybraną osobę, a następnie Convert to MetaContact. Następnie należy dodać pozostałe kontakty korzystając z opcji Add to existing MetaContact. Po pojawieniu się nowego okna odnajdujemy interesującą nas pozycje i zatwierdzamy OK.

Jeśli nie odpowiada nam aktualny wygląd Mirandy, możemy oczywiście go zmieniać. Dostępne są setki skórek, a ja po przejrzeniu kilkudziesięciu starałem się wybrać najbardziej czytelną. W mojej paczce dostępna jest jeszcze skórka domyślna, utrzymana w stylu Wndowsa Visty. Może ona spodobać się wielu z was, zwłaszcza tym, którzy korzystają z nowego systemu Microsoftu, bo dobrze komponuje się ona z innymi oknami. Aby zmienić wygląd należy wejść do opcji, odnaleźć pozycję Customize > Contact list skin i tam dokonać wyboru. Można też doinstalować dowolną ilość skórek, wystarczy wejść na stronę Mirandy i poszukać skórek dla Contact List modern. Po ściągnięciu i rozpakowaniu, musimy wskazać miejsce, w którym zapisaliśmy plik, korzystając z przycisku browse.

Ostatnim ustawieniem omówionym w tej części poradnika będzie sposób informowania o nadchodzącej wiadomości. Według mnie pojawianie się zminimalizowanego okna rozmowy jest najlepszym rozwiązaniem, ale odczucia mogą się tu różnić. Dostępne mamy więc cztery sposoby. Aby wybrać jeden z nich należy odnaleźć w opcjach nConvers > Notification i wybrać jedną z dostępnych opcji. Agressive oznacza, że automatycznie otwiera się aktywne okno rozmowy i możemy natychmiast w nim pisać. Nie najlepsze rozwiązanie, jeśli robimy na komputerze coś innego. Druga możliwość, to Normal. W tym przypadku okno rozmowy otworzy się automatycznie, ale pozostanie nieaktywne, aż na nie klikniemy. Timid, to ustawienie którego ja używam i którego działanie można zaobserwować w praktyce. Ostatnia pozycja, Discreet, powoduje, że o nadchodzącej wiadomości informowani jesteśmy tylko migającą ikoną Mirandy umieszczoną przy zegarze. Aby skorzystać z większej liczby opcji, należy zmienić okno rozmowy, ale to już nie jest temat na drugą część poradnika, gdyż wymaga to ściągnięcia i wymiany wtyczek.

Mam nadzieję, że informacje te okażą się przydatne. Tymczasem zaczynam myśleć o trzeciej części. Stay tuned.

poniedziałek, 19 listopada 2007

International Day

W ubiegły piątek na naszej uczelni odbył się International Day, kolejna impreza z rodzaju niespotykanych w Polsce. Studenci z niemal dwudziestu krajów mieli okazję zaprezentować swoje ojczyzny, choć sprowadzało się to głównie do tradycyjnych potraw.

W związku z tym była kolejna okazja do wyżerki. Niestety najpierw musieliśmy również przygotować jakieś potrawy. Postawiliśmy na pierogi z kapustą i grzybami oraz barszcz czerwony. Choć brakowało nam nieco doświadczenia, a przez słabą organizację zajęło nam to strasznie dużo czasu, po ośmiu godzinach mieliśmy gotowe 360 ugotowanych i obsmażonych pierogów, na które zużyliśmy grubo ponad dwa kilogramy mąki. Ponieważ to mi przyszło je gotować i smażyć, spędziłem na nogach ok. 4 godzin, co następnego dnia poskutkowało nieznanym mi bólem. Przekonałem się, że nogi mogą się bardzo zmęczyć nie tylko bieganiem, a stanie może być bardziej męczące niż chodzenie. Na szczęście wszystko działo się w przyjemnej atmosferze, bo było nas w sumie pięcioro.

Następnego dnia przed 12 rozpoczęła się właściwa impreza. Na stołówce rozstawione zostały stoły, przy których miejsca zajęli reprezentanci poszczególnych krajów, a wśród nich Dunki, Niemki, Chinki, Turcy i kilkanaście innych narodowości. Wśród specjałów godnych zauważenia znalazły się niemieckie serdelki i piwo, piekielnie pikantna wołowina przygotowana przez Nepalczyków, świetne czekoladki Brazylijczyka i islandzka jagnięcina. Do ciekawostek należy zaliczyć suszoną rybę, która nie była ani smaczna, ani przyjemna w jedzeniu, rekina o nieznanej mi postaci, którego nie spróbowałem, oba "przysmaki" z Islandii. Było też sushi, które jednak ostatnim razem mi nie posmakowało, więc tym razem nawet go nie próbowałem, bośniacka suszona wołowina, która była zaskakująco smaczna i irański napój na bazie jogurtu. Nasze potrawy, choć wyszły zaskakująco dobrze, nie wszystkim smakowały. Niektórzy barszczem byli zachwyceni, ale wiele osób, nie znając wcześniej tego przysmaku, nie potrafiło go docenić. Więcej osób polubiło pierogi, ale równocześnie mniej się nimi zachwycało. Wniosek, barszcz albo się kocha, albo się go nie lubi ;).

Całe przedsięwzięcie zakończyło się sukcesem, szczególnie dla uczelni, która wykorzystała je w celach promocyjnych i zaprosiła kandydatów na studia. Dzięki temu koszty przygotowania potraw pokryte zostały przez Business Academy. Najciężej przyjęły je chyba żołądki, ale obyło się bez poważniejszych problemów.

Miranda IM

W obliczu nieustannych padów serwerów Gadu-Gadu w Internecie pojawiają się coraz częstsze głosy propagatorów alternatywnych rozwiązań. Biorąc przykład, postanowiłem również wyciągnąć do wielu z was pomocną dłoń i udostępnić coś, czym możecie zastąpić swoje wiecznie padające Gadu-Gadu. Aby nie zostać kolejnym niezauważonym zwolennikiem innego klienta i innego protokołu, czuję się zobowiązany do zamieszczenia kilku słów wyjaśnień.

Na początku tego tekstu, wszyscy, którzy jeszcze tego nie wiedzą, muszą uświadomić sobie, że Gadu-Gadu to dwa podstawowe składniki - program, zwany klientem i protokół, czyli język komunikacji z serwerami, przez ten program wykorzystywany. Oby dwa mają swoje duże wady, ale być może bardziej uciążliwe są braki zalet.

Na początek to, co jest ważniejsze, czyli protokół. Od kilkunastu dni każdy z nas doświadcza problemów z połączeniem się z siecią Gadu-Gadu. Niby to nic strasznego, nie trzeba akurat wtedy rozmawiać przez komunikator, a zamiast tego zagłębić się w pasjonującej lekturze, ale czasami pojawia się pilna potrzeba, a jak wiadomo z prawa Murphy'ego, właśnie wtedy GG leży. Co nam zostaje? Skorzystać z innego protokołu. Protokołów jest wiele, niektóre lepsze inne gorsze, ale jeden z nich został ustanowiony jako standard dla komunikatorów. Standardem tym jest protokół Jabber. Czym właściwie różni się Jabber od GG?

Przede wszystkim komunikacja za jego pośrednictwem nie odbywa się przez centralne serwery, ale przez serwery rozrzucone po całym świecie. Co nam to daje? Świetnym porównaniem jest poczta elektroniczna. Jeśli wysyłamy do kogoś e-mail, nasz serwer odnajduje serwer adresata i wysyła do niego list. Podobnie wygląda to w przypadku komunikatorów. Nasz klient wysyła wiadomość na nasz serwer, a ten przekazuje ją do serwera odbiorcy. Jak to wygląda w przypadku GG? Wszyscy mamy ten sam serwer, który w przypadku awarii uniemożliwia jakąkolwiek komunikację. Można przywołać tu analogię do telefonii. Załóżmy, że wszyscy mamy tylko telefony stacjonarne, podobnie jak wszyscy używamy Gadu-Gadu. Awarię serwera można porównać do awarii całej sieci telefonicznej, którą wszyscy się posługiwaliśmy. Sytuację w Jabberze porównać należałoby do rynku, na którym istnieją tysiące operatorów komórkowych. Awaria całej sieci jednego z nich (jednego serwera jabbera) uniemożliwia komunikację tylko jej użytkownikom i nikomu więcej. Jaki wybrać serwer, aby ta awaria nigdy nie stała się naszym udziałem? Odpowiedź jest prosta, szczególnie jeśli jesteśmy już właścicielami skrzynki GMail. Mając konto GMail, automatycznie mamy konto jabberowe o tym samym loginie. Do tego prawdopodobieństwo awarii jest bliskie zeru. Jeśli padnie serwer Google, będziemy mieli znacznie poważniejsze problemy niż niedziałający komunikator, na przykład III wojna światowa, albo globalny kryzys gospodarczy. Jeśli z jakiejś przyczyny ktoś Google nie lubi, ma bardzo szeroki wybór innych serwerów. Osobiście korzystam z serwera jabber.wp.pl, ale tylko dlatego, że konto założyłem tam już dawno. Dziś niewątpliwie mój wybór padłby na wspomniane Google. To konto ma jeszcze jedną dodatkową zaletę. Zdarzało się wam korzystać z Web Gadu-Gadu? Mi tak i było to strasznie niewygodne i nie zawsze się udawało. Z kontem gmail logujemy się na naszą skrzynkę i voila! Po lewej stronie mamy swój komunikator. Łatwo i bez zbędnego szukania. Zapomniałeś kiedyś wyeksportować listę znajomych na serwer? W Jabberze się to nie przytrafia, bo lista jest na nim przechowywana automatycznie.

Wspomniane cechy to największe zalety jabbera, ale ma on ich więcej. Wśród najczęściej wymienianych jest login, który otrzymujemy w sieci jabber, o budowie takiej jak adres e-mail, zamiast 8-cyfrowego, trudnego do spamiętania numeru, autoryzacja, broniąca nas przed nieznajomymi, którzy chcą zadać głupie pytanie "poklikasz??", bądź jego bardziej irytującą wersję "poklikash??", szyfrowanie komunikacji, dzięki któremu sąsiad z lokalnej sieci nie może już czytać naszych wiadomości, siedem, zamiast czterech stanów, nieograniczoną długość opisu i priorytety, umożliwiające pozostawanie zalogowanym kilkukrotnie z różnych maszyn. Do tego można dodać brak blokad "antyspamowych", które nie pozwolą nam wysłać więcej niż 60 wiadomości na minutę, co może się łatwo przytrafić przy kilkuosobowej konferencji (każda wiadomość mnożona jest przez liczbę uczestników). Cechy te można uznać za drugorzędne, choć kwestii bezpieczeństwa nie powinniśmy nigdy bagatelizować. Ponadto, choć w GG możemy pozostawać widoczni tylko dla osób z naszej listy, to każdy może przeczytać nasz opis, czego nie zawsze sobie życzymy.

Na tym etapie musi pojawić się refleksja, że wszyscy znajomi korzystają z Gadu-Gadu. Owszem, sam jestem zmuszony z niego korzystać, ale wykorzystuję tylko protokół, a nie klienta, który nieustannie atakuje nas reklamami. Jak pozbyć się programu Gadu-Gadu i nadal korzystać z tej sieci? Odpowiedzi są dwie: skorzystajmy z transportów, co bywa problematyczne, albo użyjmy wieloprotokołowego komunikatora, do czego poniżej zachęcam.

Wspomnianych wieloprotokołowych klientów jest co najmniej kilka. Od razu na myśl przychodzą mi Miranda, którą wszystkim polecam, Konnekt, Tlen i Spik. Każdy z nich ma swoje zalety i wady i każdy ma swoich zwolenników. Oprócz obsługi kilku protokołów, wszystkie poza Tlenem mają jeszcze jedną solidną zaletę - brak reklam! Ponadto każdy z nich jest bardziej elastyczny od oryginalnego klienta GG, a prymat wiodą tu Miranda i Konnekt. Jako ponaddwuletni użytkownik Mirandy, skupię się na niej.

Co daje Ci Miranda, czego nie daje GG? Przede wszystkim ogromną elastyczność. Liczba wtyczek napisanych dla tego komunikatora sięga co najmniej kilkuset, a najprawdopodobniej tysięcy. Mirandę możemy wyposażyć nawet w najdziwniejsze możliwości, luźno związane z ideą komunikatora internetowego. Możemy połączyć się z dowolną siecią, zaczynając od Gadu-Gadu, przez Tlen, MSN (popularny w wielu krajach Europy Zachodniej), ICQ, AIM, Yahoo, wreszcie Jabber, czy nawet Skype (rozmowy tekstowe) i IRC! Ponadto w Mirandzie nasze prywatne informacje przechowywane są zgoła inaczej. Gadu-Gadu przechowuje je w śmiesznie zabezpieczonych plikach, których odczytanie zajmuje przeciętnie 5 minut, wliczając czas ściągnięcia właściwego programu. Miranda posługuje się jednym plikiem bazy danych, który choć domyślnie nie jest szyfrowany, więc bezpieczeństwo jest jeszcze mniejsze, to zabezpieczenie go hasłem sprowadza się do wymiany jednej wtyczki. W tym momencie baza bez hasła staje się bezużyteczna dla potencjalnego ciekawskiego. Ponadto Miranda zajmuje znacznie mniej miejsca w pamięci operacyjnej i nie wykorzystuje Internet Explorera, który naraża nas na większe niebezpieczeństwo ze strony hakerów czy wirusów.

Te zalety są według mnie najistotniejsze, choć dopiero otwierają długą listę. W Mirandzie każdy może wybierać między trzema najpopularniejszymi oknami rozmowy. Osobiście korzystam z okna nConvers, które choć w najnowszej wersji ma kilka bugów, jest według mnie najbardziej estetyczne, a do tego wciąż daje duże możliwości dostosowania do własnych potrzeb. Nie ma żadnych kłopotów z wysyłaniem SMS-ów z bramki - wtyczka mSMS działa bez zarzutu. Możemy dowolnie definiować wygląd naszej listy kontaktów, wyświetlać opisy i dodatkowe informacje. Kolejnym udogodnieniem są "dymki informacyjne", czyli po prostu ToolTips. Możemy je dowolnie konfigurować (bądź wykorzystać konfigurację domyślną), a pojawiają się one po zatrzymaniu myszki nad dowolnym kontaktem i pokazują wybrane przez nas informacje. Oprócz tego mamy do dyspozycji niewielkie okna informacyjne, które mogą być wykorzystane do informowania o nadchodzącej wiadomości, zmianie stanu, czy przychodzącym mailu (w szczególnych przypadkach, jak o2, czy gmail) albo właśnie odtwarzanej w Winampie piosence. Przydatne okazuje się też przeszukiwanie listy - klawisz F3, kilka liter i mamy osobę, z którą chcemy porozmawiać. Możemy też przechowywać bardzo szczegółowe informacje na temat każdej z osób na liście kontaktów, jeśli tylko zechcemy je tam wprowadzić. Może to być dowolna liczba numerów telefonów, adres, stanowiska aktualne i dawne, a nawet rocznica czy urodziny, o których program może nam przypominać. Miranda potrafi też doskonale obsługiwać historię. Możemy ją dowolnie przeszukiwać, filtrować i czyścić, ale również zapisywać w historii zmiany opisów naszych znajomych! Oczywiście, jeśli czyjeś opisy wyjątkowo nas nie obchodzą, możemy ich zapisywanie wyłączyć dla dowolnego kontaktu Miranda posiada też zautomatyzowany system uaktualnień, choć nie do końca spełnia on moje oczekiwania, oraz system kopii zapasowych. Jeśli z jakiegoś rzadkiego powodu nasza baza przestanie działać, zawsze mamy jedną albo dwie kopie w zanadrzu.

Po przeczytaniu tego tekstu zastanawiasz się pewnie po co on powstał. Odpowiedź jest prosta - ponieważ dobrze życzę wszystkim czytelnikom mojego bloga, ale i wszystkim innym internautom (może poza tymi, którzy piszą głupie komentarze na blogach ;)). Chciałbym, abyśmy mieli możliwość rozmawiania kiedy przyjdzie nam na to ochota, z wykorzystaniem bezpiecznej transmisji. Chcę móc zostawić Ci długą wiadomość w opisie, lepiej zasygnalizować swój stan, albo przesłać Ci świąteczne życzenia, nawet jeśli nie będzie Cię przy komputerze (niestety w tym okresie wiadomości wysłane do niepołączonych użytkowników GG znikają bez śladu). Chcę też dać ci możliwość porozmawiania ze znajomymi z zagranicy, gdzie o GG nikt nie słyszał, albo z tymi Polakami, którzy z GG nie korzystają. Chcę, aby Twój komunikator dawał Ci znacznie większe możliwości, wręcz pobudzał twoją wyobraźnię i dawał ci więcej informacji. Bardzo też możliwe, że po prostu bardziej przypadnie Ci do gustu pod względem estetycznym.

Wymienione powody pchnęły mnie do wyczyszczenia kopii własnej konfiguracji Mirandy, z której wyciąłem wszystkie (mam nadzieję) osobiste informacje, a pozostawiłem po prostu dopieszczony na mój gust komunikator. Jego instalacja jest banalnie prosta. Na początek należy ściągnąć spakowaną wersję i rozpakować do dowolnego katalogu. Po rozpakowaniu uruchamiamy Mirandę plikiem korzystając z pliku miranda32.exe, a zapytani o hasło wpisujemy "miranda". W tym momencie ukazuje nam się pusta lista kontaktów i czeka na nas kilka prostych czynności. Na początek powinniśmy zmienić swoje hasło. Musimy dotrzeć do menu Mirandy (np. klikając na ikonę śrubokręta i nakrętki u dołu), odnaleźć opcję SecureDB+AutoBackup (trzecia od góry) i wybrać Change Password. Podajemy stare hasło, czyli "miranda" i podajemy dwukrotnie nowe. Po naciśnięciu OK, hasło zostanie zmienione. Teraz czas na wprowadzenie informacji o swoich kontach. Aby dodać konto GG, odnajdujemy węzeł Network, a w nim Gadu-Gadu. Tam wpisujemy swój numer i hasło, oraz opcjonalnie mail wykorzystany przy rejestracji. Po naciśnięciu OK, możemy połączyć się z GG. Przydałaby się jednak lista kontaktów z porzucanego przez nas programu. Możemy to zrobić na dwa sposoby. Pierwszy, pewniejszy, to eksport kontaktów do pliku tekstowego w GG i zaimportowanie ich do Mirandy (menu > gadu-gadu > import list from text file). Drugi to import z serwera (menu > gadu-gadu > import list from server). W tym momencie mamy w pełni funkcjonalne Gadu-Gadu, ale przecież nie o to nam chodziło. Domyślnie włączona jest też wtyczka dla jabbera, więc czas założyć konto (jeśli jeszcze go nie mamy) i wprowadzić jego dane w podobny sposób - w węźle Network/Jabber wpisujemy nazwę użytkownika (przed @), hasło oraz adres serwera (np. jabber.wp.pl). Port zostawiamy domyślny, czyli 5223. Po naciśnięciu OK, mamy działającego Jabbera! Konfiguracja konta na gmailu wymaga nieco więcej wysiłku. Oprócz standardowych ustawień musimy zaznaczyć opcję "Manually specify connection host", a w polu, które się uaktywni wpisujemy talk.google.com oraz port 5223 (przykład konfiguracji dostępny tutaj. I mamy GTalka w Mirandzie! Tak, o to chodziło. Mamy komunikator 2 w 1. Chcemy więcej? Nic trudnego. Aby skorzystać z innych protokołów otwieramy opcje i odnajdujemy węzeł Plugins, a w okienku po prawej szukamy odpowiednich wtyczek, np. Tlen, MSN, czy ICQ. Po ich zaznaczeniu i ponownym uruchomieniu Mirandy, możemy je konfigurować analogicznie do kont GG czy Jabber.

Tyle wystarczy na początek. To pierwszy krok w kierunku niezależnego i niezawodnego komunikowania się z innymi użytkownikami Internetu. Jeśli natomiast cały tekst nie przekonał Cię do zmiany swojego komunikatora, zastanów się jeszcze raz i spróbuj docenić to, że poświęciłem na ten post ponad grubo ponad godzinę, głównie dla Twojego dobra. Ściągnij niewielki plik, poświęć 5 minut na konfigurację i ewentualne założenie konta jabberowego i podziel się ze mną swoimi wrażeniami pisząc na brainac@jabber.wp.pl. Korzyścią dla mnie będzie fakt, że mogę porozumiewać się z Tobą łatwiej i przyjemniej, a satysfakcją to, że przekonałem kolejną osobę do otwartych standardów (zarówno Miranda jak i Jabber są w 100% otwarte, darmowe i pozbawione reklam). Wkrótce napiszę krótki poradnik korzystania z ciekawszych, bardziej zaawansowanych możliwości Mirandy, które na pewno Ci się spodobają.

niedziela, 18 listopada 2007

Ribe

W czwartek, celem wykorzystania biletu Inter Rail wybraliśmy się do Ribe, najstarszego duńskiego miasta. Mieszczą się tam zrekonstruowana wioska Wikingów oraz muzeum tychże. Do wioski niestety nie dotarliśmy, bo w okresie zimowym jest zamknięta, ale muzeum odwiedziliśmy.

Z Esbjergu wyruszyliśmy kilka minut po 9, aby w Ribe znaleźć się ok. 9.40. Niestety wysiedliśmy na niewłaściwej stacji i do muzeum położonego zaraz przy głównej stacji, musieliśmy dotrzeć pieszo, co zajęło nam jakieś 15 minut. Wstęp do muzeum - jak wszystko tutaj - nieco drogi - 60DKK, a samo miejsce niezbyt wielkie, ale ciekawe. Eksponaty ułożone chronologicznie, od początków osady w VIII w. do czasów późnośredniowiecznych. Szczególnie ciekawe były te najstarsze, pokazujące narodziny ówczesnego lokalnego centrum handlowego oraz prymitywne rzemiosło. Pozytywnie zaskoczony byłem też stolikiem z albumami o historii zarówno miasta, jak i plemion Wikingów. Dzięki możliwości zapoznania się ze szczegółami historycznymi, muzeum przybliża przeszłość osady znacznie lepiej. Część dotycząca czasów nam bliższych była już mniej ciekawa, ponieważ nie wyróżniała się niczym, w porównaniu z innymi tego typu miejscami. Kolejna sala ma wystrój bardziej rodzinny, a znacznie mniej historyczny. Można zrobić sobie zdjęcie korzystając z makiety z otworami na twarz, założyć żelazne rękawice, dotknąć kolczugi, czy wejść na prymitywną makietę wieży z blankami. Na piętrze eksponaty znacznie dziwniejsze, skłaniające do pytań: "Co to jest?", oraz zupełnie dziwna sala, z ciemnym wystrojem, słabym światłem i dziwnym filmem emitowanym na ekranie, niestety z duńskim komentarzem. Wrażenie zdecydowanie psychodeliczne. Podsumowując, muzeum niezbyt porywające, ale nie żałuję spędzonego tam czasu.

Po wyjściu z muzeum poszliśmy zwiedzić stare miasto. Niemalże w samym jego środku znajdują się 3 stare kościoły, w tym katedra. Niestety wejść udało się tylko do katedry, ale jej wnętrze nie było powalające. Ołtarz był bardzo oryginalny, ale w znaczeniu raczej negatywnym. Znacznie ciekawszą atrakcją była katedralna wieża, z której roztacza się piękny widok na całe miasto i jego bagnistą okolicę i w której zamontowany jest zegar, którego mechanizm można zobaczyć od środka.

Z katedry nieco okrężną drogą podążyliśmy w kierunku dworca i ok. 13.15 wsiedliśmy do powrotnego pociągu do Esbjergu.

Ribe okazało się miasteczkiem, jak na jego rozmiar, dość ciekawym. Widać w nim starą zabudowę, nieco chaotycznie rozmieszczone stare uliczki, wiekowe kościoły. Ma też zadziwiająco długą historię, oraz nie najlepsze położenie geograficzne, na brzegu bagnisk, przecięte rzeką Ribe, która ma tutaj 3 odnogi i pozwoliła kilkanaście wieków temu rozwinąć tutaj handel.

środa, 14 listopada 2007

Cóż tam, panie, w polityce?

Jeszcze nie doszło do ostatecznej zmiany warty, ale polityczne przepychanki rozkręciły się na dobre. Niestety muszę czerpać z nieco ograniczonych źródeł i nie widzę wszystkiego na własne oczy, ale wydaje się, że politycy pobijają nowe rekordy. Walka idzie na absurdalne pomysły, głupie wypowiedzi i wzajemne oskarżenia. A wszystkiemu wtórują internauci.

Wydarzeń, nie wiedzieć czy to śmiesznych, czy żałosnych od 21 października mieliśmy wiele. Zaczęło się od wspominanego już przeze mnie "szerokiego frontu obrony przestępców", później było szukanie winnych tak wysokiej frekwencji, z publiczną telewizją zachęcającą do udziału w wyborach na czele, mieliśmy parlamentarną mniejszość reprezentującą większość społeczeństwa w "złotych ustach" posła Kuchcińskiego. Do dziś Tusk, który lada dzień będzie miał gotowy rząd, nie usłyszał gratulacji od prezydenta wszystkich Polaków głosujących na PiS, kontrowersje pojawiały się nawet przy mianowaniu marszałków seniorów. Hanna Gronkiewicz-Waltz została oskarżona przez ludzi prezydenta o sabotaż, bo remontowane jest Krakowskie Przedmieście. Były też zdarzenia nieco poważniejsze, jak symboliczne zrzeczenie się stanowisk wiceprezesów PiS przez Dorna, Ujazdowskiego i Pawła Zalewskiego, odebrane jako zdrada przez prezesa, który wezwał buntowników do złożenia mandatów. W końcu "partia to ja", a może raczej "mówisz PiS, myślisz Kaczyński". Była batalia o łączenie stanowisk z mandatem posła, która toczyła się między marszałkiem Komorowskim a posłem Ołdakowskim, bo pozostali się podporządkowali. Nawet jeśli nie mieli takiego obowiązku, to dobrze wpłynie to na ich sejmową pracę. Mieliśmy też okazję obserwować "ostatnie podrygi konającej ostrygi" pod postacią powołań na prokuratorów krajowych, ambasadorów na wielomiesięczne wakaty, czy zatwierdzenie ostatniego dnia projektu przekopu przez Mierzeję Wiślaną. Nie oceniam pomysłu, ale nie decyzja na pewno nie była konieczna. Było też straszenie grą na rozwiązanie nowego Sejmu przez prezydenta, ale chyba znacznie przesadzone. Może niektórzy by chcieli walczyć w ten sposób, nie sądzę jednak, aby do tego doszło. Z resztą może i Sejm wyrobi się z nowym budżetem. Jarosław Kaczyński powtarza cały czas, że Tusk jest kłamcą, a on sam kłamać nie potrafi.

W ostatnich dniach pojawiła się też propozycja przewodniczącego komisji spraw zagranicznych dla Pawła Zalewskiego, co było bezpośrednią przyczyną napisania tego posta. Sprawie już ukręcono łeb. Pozycja Zalewskiego w oczach jedynego władcy partii jest słaba, a chęć przyjęcia stanowiska od znienawidzonej PO, potraktowana została jak zdrada (już trzecia). PiS dba więc, jak na porządną partię przystało, o kręgosłup ideologiczny wszystkich swoich członków, nawet tych wyrastających tam znacznie ponad przeciętność. Im ten kręgosłup się po prostu zgina. To, co wywołało mój uśmiech, to wypowiedź Joachima Brudzińskiego, który wyczuł drugie dno propozycji Platformy i z zadowoleniem stwierdził: "Cieszę się z tej deklaracji. Okazało się, że Paweł Zalewski jest zbyt doświadczonym politykiem, aby nabrać się na działania destrukcyjne, jakie wobec naszej partii prowadzi Platforma Obywatelska.", dodając, że "Plan korupcji politycznej uknuty przez PO spalił na panewce. Chcemy poważnie traktować naszych partnerów w Sejmie, ale najwidoczniej Platforma robi wszystko, aby zmarginalizować naszą partię". Co do drugiej części - być może i chwała im za to. Natomiast oskarżenia o korupcję polityczną rzucane przez sekretarza generalnego PiS są śmieszne. Jeszcze rok temu korupcją polityczną nie nazywano propozycji przejścia do PiS złożonej Renacie Beger, której towarzyszyło zapewnienie pokrycia weksli przez Kancelarię Sejmu. Wtedy nazywało się to normalną grą polityczną czy politycznymi pertraktacjami. Dziś zaproponowanie stanowiska uznanemu specjaliście w swojej dziedzinie, bez wysuwania żądań, jest korupcją polityczną. Mentalność Kalego w czystej postaci.

Wszystkim zawirowaniom na scenie politycznej towarzyszą zwielokrotnione echa walecznych internautów. Wśród zatwardziałych fanów (fanatyków?) PiS przeważają "argumenty", że PO to postkomuniści, Tusk kłamie, zaraz zaczną "kręcić lody" i wraca stary układ (gdzieś Kaczmarka przegapiłem?). Sięgają już nie tylko do wypowiedzi Tuska z 1987r., że "polskość to nienormalność", ale nawet, choć to nie do końca związane z rządem, do artykułów Tadeusza Mazowieckiego z 1957r., a wszystko po to, aby udowodnić tezę, że PO i III RP to kontynuacja PRL-u. Do tego obrońcom PO zarzuca się chamstwo. (Wiadomo, tylko chamy głosowały na PO i Tuska z podwórka.) Padają pytania, dlaczego Tusk nie prowadzi sam samochodu, a Komorowskiego odżegnuje się od czci i wiary, bo miał czelność podnieść rękę, na pisowskiego posła. Okazuje się, że nigdy nie miał nic mądrego do powiedzenia i nigdy nic nie osiągnął (dla przypomnienia: poseł od I kadencji, kilkukrotny pracownik rządu, były minister), jest marszałkiem partyjnym, a Jurek i Dorn byli o niebo lepsi. Krzyczą z taką intensywnością, jakby było ich 70%, a to przecież mniejszość. Niemal pod każdym wpisem na popularniejszych blogach politycznych (na przykładzie Krzysztofa Leskiego, którego blog polecam) pojawiają się te same komentarze. Dorzucane do tego są oskarżenia pod adresem niemal wszystkich mediów z TVN i Gazetą na czele. Komentarze takie pojawiają się nawet pod tekstami zupełnie niezwiązanymi z bieżącymi wydarzeniami, zawsze przez tych samych użytkowników. Aż strach pomyśleć co dzieje się na blogach Ziemkiewicza, Pospieszalskiego czy Sakiewicza.

I tak nam się toczy codzienna polityka, trochę prawdziwa, trochę internetowa. Odpowiadając na tytułowe pytanie, nie jest dobrze, ale może będzie lepiej, czego sobie i Wam życzę.

czwartek, 8 listopada 2007

Co z tą ropą?

Co najmniej od miesiąca jesteśmy świadkami szybkiego wzrostu światowych cen ropy. Sytuacja staje się niepokojąca. Surowiec, który kosztował jeszcze w sierpniu kosztował 70$ za baryłkę, na początku października 80$, dziś puka już w granicę 100$. W związku z tym nasuwają się dwa pytania, jakie są przyczyny i do czego wzrost cen może doprowadzić. Odpowiedzi na oba pytania łatwe nie są, ale w przypadku pierwszego mamy kompletne dane. Ogólnie można powiedzieć, że doświadczamy bardzo nieprzyjemnego zbiegu okoliczności. Ekonomiści wyliczają co najmniej kilka przyczyn, niektóre mniej, inne bardziej przekonujące.

Dość oczywistą przyczyną jest sytuacja na Bliskim Wschodzie i choć konflikt w samym Iraku znacząco na dostawy ropy nie wpłynął, w ostatnich tygodniach rosną napięcia między Turcją a Kurdami. Analitycy twierdzą, że eskalacja konfliktu może doprowadzić do ograniczenia dostaw z państw arabskich. Czy rzeczywiście? Bardzo możliwe, że mają rację, twierdząc, że wpływa to na cenę ropy, wraz ze wzrostem ryzyka, rośnie i jego cena. Natomiast co do prawdopodobieństwa zaostrzenia konfliktu na taką skalę jestem bardzo ostrożny. Być może nie posiadam wystarczającej wiedzy i szczegółowych danych, ale wydaje mi się to znacznie mniej prawdopodobne niż uczestnikom tego rynku. Bardziej namacalnym problemem jest potencjalne uszkodzenie istotnego rurociągu prowadzącego z Azerbejdżanu do tureckiego portu nad Morzem Śródziemnym.

Sytuacji nie poprawia też sytuacja w krajach OPEC takich jak Iran, Nigeria czy Jemen. Iran ma cały czas na pieńku z USA i choć te raczej nie zdecydują się na napaść na kolejny kraj, bo tym razem skończyłoby się to sromotną porażką, to możliwość ta na pewno jest zdyskontowana w cenie baryłki ropy naftowej. Z kolei w Jemenie i Nigerii mamy do czynienia z lokalnymi konfliktami, które wpływają niekorzystnie na stabilność tych krajów, a więc, po raz kolejny, rośnie ryzyko na rynku ropy.

Last but not least, spadek wartości dolara. Wykres USD/Euro bardzo silnie skorelowany jest z wykresem ceny ropy. Powoduje to ograniczenie wielkości popytu nieproporcjonalne do wzrostu cen, z racji tego, że cena wyrażona w euro nie rośnie tak dramatycznie. Powinno to stanowić dla nas pocieszenie, bo złotówce znacznie bliżej do kursu euro niż dolara. Cała jednak sytuacja nakręca się w niebezpieczną spiralę. Ceny rosną, bo dolar słabnie, a dolar słabnie między innymi z powodu wzrostu cen ropy, bo te na pewno odbiją się na amerykańskiej gospodarce. Powstaje niejako problem jajka i kury, ale tutaj winę widać raczej po stronie dolara, a nie kursu ropy. To dolar zaczął spadać pierwszy po kryzysie na rynku kredytów subprime, a cena ropy zaczęła się do nowego kursu dostosowywać. Wydaje się, że zbyt optymistyczne działania amerykańskich banków odbiją się nam czkawką co najmniej tak poważną, jak wydawało się na początku. O ile jednak pesymistyczne wieści nie spowodowały długotrwałej bessy czy krachu światowego (choć na swoje fundusze patrzyłem z przerażeniem, bo korekta była solidna), to najwyraźniej zamierzają one się odbić na światowej gospodarce w okresie nieco dłuższym. Droższe paliwa muszą zahamować rozwój i pociągnąć za sobą inflację.

Co dalej? Różowych perspektyw przed nami nie widać. Na ten moment nie widać powodów do poprawy sytuacji. Rozpędzające się azjatyckie kolosy, Chiny i Indie potrzebują coraz więcej paliw. Wzrost ich popytu szacuje się na 15% rocznie. Sporo. Dziś Chiny są drugim po USA "konsumentem" ropy naftowej. Sytuacja w Iraku się nie poprawia, a oszołomy nie chcą z tego świata znikać. Nie ma co liczyć na zdecydowaną poprawę stosunków z Zachodu z Bliskim Wschodem, w szczególności z Iranem, z Jemenu czy Nigerii muzułmanie zniknąć nie zamierzają, co nie zapowiada zakończenia tamtejszych niepokojów. Nawet jeśli sytuacja w tych krajach się poprawi, z pewnością popsuje się gdzie indziej. Do tego dochodzą postaci pokroju Hugo Chaveza, choć ten akurat nie zamierza wydobycia zmniejszać, ale zwiększyć go, jak sam twierdzi, Wenezuela już nie może.

Czy można znaleźć dobre strony nadchodzącej recesji? Owszem. To przede wszystkim rozwój technologiczny, do którego pchnięte zostaną wielkie koncerny szukające tańszych źródeł energii. Inwestycje staną się bardziej opłacalne, chętniej będą podejmowane próby ryzykowne. A jakie mamy możliwości? Bardzo liczne. Zaczynając od niesławnych biopaliw, przez energię czerpaną wprost z natury jak światło słoneczne czy wiatr (choć wciąż mało wydajne), do technologii tańszej obróbki potencjalnych paliw kopalnych, takich jak łupki bitumiczne. Pozostaje więc patrzeć w przyszłość z nadzieją, na wyższe ceny paliw zacisnąć zęby i modlić się o zwyżkę na GPW :).

środa, 7 listopada 2007

Duńska chandra

Wraz z załamaniem pogody w Esbjergu, razem z ciemnymi chmurami i przenikliwym wiatrem, do mej głowy przyszły nieco smutne, sentymentalne myśli.

Choć nigdy nie miałem problemów w kontaktach z innymi ludźmi, po raz kolejny dotarła do mnie zdecydowana różnica między znajomymi, czy kolegami, a prawdziwymi przyjaciółmi. Znajomych jest na pęczki, ale osób, które gotowe są coś dla nas zrobić jest bardzo niewiele. W dzisiejszym świecie, obok naiwnych wierzeń, postawy buduje najzwyklejszy egoizm, skądinąd będący w sprzeczności z tymi pierwszymi. Może nie warto się na to oburzać, w końcu to naturalny porządek rzeczy, a przez całe swoje życie dbamy o własne szczęście i przekazanie swoich genów. Być może winna jest tu subiektywna ocena, gdyż człowiek obiektywny nie jest nigdy, ale odnoszę wrażenie, że większość ludzi za miłą, uśmiechniętą fasadą, ma zdecydowaną większość otoczenia w najgłębszym poważaniu. Dowodem na to może być choćby łatwość, z jaką urywają się kontakty z osobami, które wydawały się przyjaciółmi. Co gorsza, ci sami "przyjaciele" potrafią knuć za naszymi plecami.

Ludzi dzielą ogromne dystanse. Nawet znajomości, które wydawałyby się bliskie, okazują się bardzo nietrwałe. Może jest to spowodowane konsumpcyjnym podejściem do życia. W danej chwili zadajemy się z tymi, z którymi jest wygodniej. Jak się znudzi, znajomość można najzwyczajniej wyrzucić do kosza. Będąc tu, w Esbjergu widzę, że relacje, które w tym momencie można by uznać za zażyłe, urwą się natychmiast po powrocie do domu. Jeżeli 10% z nich przetrwa próbę czasu, będzie to zdecydowany sukces.

Na koniec stwierdzenie może patetyczne, ale bardzo dobrze wyrażające moje przemyślenia. Osoby, na których nam zależy są warte dużo, ale ci, którym zależy na nas, warci są wielokroć więcej. Chyba czasem warto obejrzeć się za siebie i sprawdzić, czy ktoś nie podąża za nami, patrząc smutnym, stęsknionym wzrokiem.

P.S. Zapomniałem napisać, że chyba podświadomie staję się emo. Pociąłem sobie rękę.