wtorek, 25 grudnia 2007

Nasza-klasa.pl

Ostatnio bardzo głośno zrobiło się o społecznościowym serwisie nasza-klasa.pl. Jedni rozpisują się o finansowym sukcesie twórców witryny, inni narzekają na szybkość jego działania, a jeszcze kolejni krytykują ponoć nieprofesjonalne wykonanie. Ci ostatni to najczęściej malkontenci, którzy pozjadali wszystkie rozumy, ale nie o tym chciałem pisać. Wciąż zastanawiam się skąd taka popularność serwisu, który nie jest przecież pierwszym tego rodzaju.

Zastanawiając się nad rekordowym wzrostem popularności Naszej Klasy, znajduję kilka czynników, które mogą za tym stać. Pierwszym z nich jest specjalizacja. Jak dotąd nie mieliśmy w polskim Internecie miejsca przeznaczonego przede wszystkim do odświeżania starych znajomości. Porównywać warto chyba do Grona, które przed erą Naszej Klasy było najpopularniejszym tego typu serwisem z 1,4 mln zarejestrowanych użytkowników. Tam mamy możliwości znacznie szersze, możemy założyć między innymi grono szkolne czy klasowe, które daje niemal te same możliwości. Ostatnio nawet dodano funkcję skierowaną na tworzenie klas i szkół, analogicznie do Naszej Klasy. Nieco irytujący jest tam cały interface, szczególnie gronowe fora, ale akurat nie to stanowi największy problem dla początkujących użytkowników, którzy raczej wymagający nie są, bo nie mają wcześniejszych doświadczeń z lepszymi serwisami, a Web2.0 to dla nich nic nie znaczące magiczne zaklęcie. Jednak o ile co większe szkoły czy uczelnie mają tam swoje grona już od dawna, to klasowych jest niewiele. I choć udało mi się odnaleźć tam kilka osób i odświeżyć dawne znajomości, to w n-k jest to zdecydowanie łatwiejsze. Serwis nie pozwala na wiele więcej, ale też nie musi. Większość z nas chętnie wspomina dzieciństwo czy młodość i chętnie zapisuje się do swoich klas.

Idąc tropem porównań do Grona, kolejną przewagą Naszej Klasy jest posługiwanie się przez niemal wszystkich prawdziwymi imionami i nazwiskami, zamiast pseudonimów, co znacznie ułatwia odnajdywanie czy identyfikację swoich znajomych. Choć kosztem swojej prywatności, to nie pozostajemy tam anonimowi, co większości ludzi odpowiada. Osobiście nie mam powodów, aby przed kimkolwiek się ukrywać. Póki co nie znajdują się tam też żadne kompromitujące szczegóły, które chciałbym ukrywać, na przykład przed ewentualnym pracodawcą.

Kolejnym plusem serwisu jest powiązanie z komunikatorami Gadu-Gadu i Skype. Możliwość wyszukiwania znajomych z wykorzystaniem wyeksportowanych list kontaktów jest strzałem w dziesiątkę i rozwiązaniem znacznie skuteczniejszym niż korzystanie z książki adresowej, jak ma to miejsce na przykład na Facebooku (oprócz tego AIM, ale z niego niemal nikt w Polsce nie korzysta). Dzięki temu lista znajomych może rosnąć bardzo szybko. Na własnym przykładzie widzę różnicę, przez 1,5 roku na Gronie znalazłem 39 znajomych, a w połowę tego czasu w Naszej Klasie zgromadziłem ich już prawie 120.

Strzałem w stopę w wykonaniu Grona okazał się też chyba system zaproszeń. Nie można zarejestrować się tam ot tak, trzeba otrzymać od kogoś zaproszenie, co skutecznie hamuje ewentualny napływ nieco starszych pokoleń. Do czasu wprowadzało to pewną elitarność, dawało złudzenie wielkiej społeczności znajomych, ale kiedy przyszła konkurencja, okazało się dużą wadą.

Ta atmosfera elitarności skutkowała też brakiem zauważalnych nakładów na reklamę. Grono postawiło na marketing wirusowy i działał on nie najgorzej. Nasza Klasa również nie prowadziła intensywnej kampanii reklamowej, przynajmniej ja się z ich reklamami nie spotykałem, ale rozgłos jaki zyskali dzięki sprzedaży udziałów zagranicznemu inwestorowi stał się chyba najlepszą reklamą. Po tym zdarzeniu błyskawicznie zaczęła rosnąć liczba użytkowników i w tym krótkim czasie serwis osiągnął już 3 mln zarejestrowanych. Pomógł też fakt, że twórcy są młodymi przedsiębiorcami, jeszcze studentami, bo byli przedstawiani jako doskonały przykład jak szybko zarobić duże pieniądze.

Wszystkie wymienione zalety zamknięte są w dość przyjemnej oprawie. Dość dobrze dobrane, czytelne kolory, opcje dość oczywiste, nawet dla osób zaczynających swoją przygodę z Internetem. Wydaje mi się też, że twórcy serwisu mieli zwyczajne szczęście. Trafili chyba na drugą falę nowych użytkowników Internetu, „dzieci neostrady” poprzedniego pokolenia, dla których Nasza Klasa jest pierwszym spotkaniem z social networkingiem czy, bardziej po polsku, serwisami społecznościowymi.

Patrząc na wiele zalet nowej witryny, nie pozwólmy, aby plusy przesłoniły nam minusy. Tych również nie brakuje. Do niedawna ludzie niechętni n-k nieustannie krytykowali ją za przeciążenia. Teraz jest już znacznie lepiej, ale osobiście od samego początku w tej kwestii wykazywałem się wyrozumiałością. Chyba nikt o zdrowych zmysłach nie spodziewał się tak błyskawicznego napływu użytkowników. Do tego spotkałem się z krytyką oprogramowania. Ponoć poważne obciążenia generują nieprawidłowe zapytania, które mogłyby zostać obsłużone znacznie wcześniej. Cóż, trudno mi się do tego ustosunkować. Być może to prawda, choć twierdzenie to płynęło z tekstu wzorcowego malkontenta, wspomnianego w pierwszym akapicie, który uważa się za najlepszego kodera na świecie. Twórcy głupi nie są, skoro wygrywali konkursy programistyczne, więc wychodzę z założenia, że wiedzą, co robią. Słuszna jest też krytyka opcji prywatności, które są niezmiernie ubogie. Nasz profil może oglądać każdy, o ile osobiście go nie zablokujemy. W takim przypadku, jeśli komuś zależy i tak może skorzystać z innego konta, więc wszystkie informacje, jakie tam zamieścimy stają się w domyśle publiczne. Nie każdemu musi się to podobać, ale każdy użytkownik musi się z tym pogodzić. Jak widać milionom zupełnie to nie przeszkadza. Nie zmienia to faktu, że przyszłe zmiany, powinny być prowadzone w tym kierunku. Niech nasz profil będzie publiczny w domyśle, ale powinniśmy mieć możliwość modyfikacji tych ustawień. Serwis nie daje też zbyt wiele możliwości. Kiedy spojrzymy na Facebook, który udostępnia swoje API, od liczby dostępnych funkcji i aplikacji możemy dostać bólu głowy. Nasza Klasa do tego poziomu na pewno nigdy nie dotrze, gdyż jest serwisem krajowym, ale dobrze byłoby kiedyś zobaczyć zewnętrzne aplikacje na ich stronach. Odwiedzając strony n-k domyślnie jesteśmy też bombardowani przez reklamy, co może być irytujące i na pewno nie przysparza sympatii, choć mnie to akurat nie dotyczy. AdBlock działa również tu.

Niezależnie, czy wpadliście w macki tego serwisu, czy nie, czy lubicie go czy nie, każdy przyznać musi, że szturmem wdarł się na polski rynek i jestem przekonany, że będzie liderem co najmniej przez kilka następnych lat. Jak widzicie po prawej stronie i ja mam tam profil, więc jeśli znamy się osobiście, to czekam na Wasze zaproszenia, a jeśli nie, to z chęcią zapoznam się z Waszymi wrażeniami Naszej Klasy dotyczącymi, którymi podzielić się możecie w komentarzach.

czwartek, 20 grudnia 2007

Powrót

Dziś wróciłem do domu. W ten sposób zakończył się niemal czteromiesięczny okres pobytu w Esbjergu. Czas dokonać wstępnego podsumowania.

Ostatnie dni przed wyjazdem, stojące pod znakiem imprez pożegnalnych, nie były tak udane jakbym tego oczekiwał. Znów napadło mnie negatywne uczucie, z którym borykałem się już wcześniej i nie wydawało mi się bynajmniej bezpośrednio związane z nieuchronnie zbliżającym się dniem wyjazdu. Jeśli miało to jakiś wpływ, to wyłącznie podświadomy. W momencie, gdy chciałem bawić się jak najlepiej, korzystać z czasu jaki mi pozostał, poczułem się wyrzucony na swoiste rubieże, zawieszony między różnymi grupami, a nienależący do żadnej. Może nieco brakowało tematów do ostatnich rozmów, bo ludzie, pijący w większych niż zwykle ilościach, rozmawiali głównie o "dupie Maryni", a jak powiedział Tuwim "błogosławiony ten, co nie mając nic do powiedzenia, nie obleka tego faktu w słowa." Podobnie było podczas ostatniej bytności w piwnicznym barze, podczas pożegnalnej imprezy świątecznej, czy ostatniego, wtorkowego wieczora. Jedynym dniem, gdy naprawdę dobrze się bawiłem, był poniedziałek, podczas imprezy na Hedelundvej, z której jednak musiałem umknąć przed końcowym gwizdkiem.

Ostatnie dni przed wyjazdem zmusiły mnie też do wypełnienia paru formalności, jednak z mojej głupoty, nie udało mi się dopełnić ich wszystkich i sprawy finalizować będę musiał za pośrednictwem poczty. Przyniosły też oczywiście pakowanie do ogromnej walizy, która ważyła łącznie 26 kilogramów, generalne sprzątanie pokoju - pierwsze i ostatnie tak dokładne oraz dodatkowe losowe straty materialne w wysokości ok. 800 zł.

Ostatnie dni przyniosły wreszcie 22-godzinną podróż z przerwą na drzemkę w Poznaniu, dzięki uprzejmości kolegi. Dystans do Poznania pokonaliśmy obładowanym do skraju możliwości Peugeotem 106 z kierowcą i czworgiem pasażerów. Było ciasno, ale za każdym postojem miałem coraz lepsze miejsce, by do połowy drogi jechać już całkiem wygodnie. Po krótkim noclegu w mieście koziołków wsiadłem do pociągu i z 40-minutowym opóźnieniem dotarłem do Częstochowy.

Podsumowując cały pobyt w Danii, oczywiście go nie żałuję, co każdemu powtarzam. Jednak nie pozwalam, by plusy przesłoniły mi minusy. Główny minus to kraj sam w sobie: marna pogoda, wysokie ceny, bardzo zamknięci ludzie, czasem bzdurne regulacje. Wydawało mi się też, że uda mi się nawiązać bliższe relacje, zawiązać przyjaźnie, tymczasem co najwyżej zyskałem kilkoro dobrych znajomych i garść ludzi, których nigdy już nie zobaczę. Wiele do życzenia pozostawiają nadal moje umiejętności językowe, które planowałem poprawić w znacznie większym stopniu, znacznie więcej mogłem się też nauczyć na zajęciach, gdybym nie trafił na pierwszy semestr tamtejszego kursu (z własnej woli z resztą). Nie zrealizowałem też nic ze swoich ambitnych planów, ale tutaj winić mogę tylko siebie. Z resztą najczęściej tak jest z ambitnymi planami. Aby nie wydało się, że tylko narzekam, to gigantycznym plusem był czas spędzony wśród przedstawicieli różnych narodów, kultur, to co czyni człowieka bardziej otwartym, język, co by nie mówić, nieco podszkoliłem, nawiązane znajomości może przyniosą kiedyś owoce. Jak widać na przestrzeni tych czterech miesięcy, większość wpisów była optymistyczna, pozytywna, więc niech to będzie najlepszą odpowiedzią na pytanie, czy warto jechać na stypendium zagraniczne.

piątek, 14 grudnia 2007

Żyjąc w starych dobrych czasach...

Miranda cz.3

Choć mój poradnik nie zdobył ogromnej popularności, to kilka osób z niego skorzystało. Poczuwając się do obowiązku zaopiekowania się wszystkimi moimi "nawróconymi", zabieram się do części trzeciej. Nie owijając w bawełnę przechodzę do kolejnych funkcji Mirandy. Postaram się też pisać je w bardziej przejrzystej formie.

Miranda umożliwia wysyłanie SMS-ów, zarówno do osób z listy, jak i do tych spoza niej. Wymaga to wcześniejszej konfiguracji.

  • Wtyczka: mSMS
  • Położenie: konfiguracja / mSMS / Bramki
  • W odpowiednich polach wpisujemy loginy i hasła bramek trzech głównych operatorów
  • Uwaga: numer bramki Ery wpisujemy bez początkowego plusa.

Ustawienia bezczynności.

  • Położenie: konfiguracja / Status / Idle
  • Możliwe ustawienia: przechodzenie w stan bezczynności po upływie określonego czasu, gdy wygaszacz ekranu jest aktywny, kiedy profil Windows jest zablokowany itp., oraz status ustawiany w tym wypadku.

Odzyskiwanie profilu w razie awarii.

  • Odnaleźć katalog Mirandy, a w nim katalog AutoBackups;
  • Zmienić rozszerzenie na .dat i ewentualnie nazwę na taką, jaką nosi oryginalny profil;
  • Skopiować plik do głównego katalogu Mirandy.

Rozszerzone informacje o kontakcie.

  • Wtyczka: UserInfoExtended;
  • Wyświetlanie i edycja: prawy klawisz na kontakcie / Extended UserInfo / User Details
  • Zawartość: informacje o protokołach danego kontaktu, bezpośrednie dane osobowe, adres pochodzenia, zamieszkania, urodziny, numery telefonów, adresy e-mail, kontakt służbowy, a nawet zainteresowania, stanowiska i umiejętności językowe;
  • Opcje niezbyt istotne, nie wymagające większych zmian; zakładka Details Dialog - kolory danych użytkownika i wygląd drzewka, Reminder - dość oczywiste ustawienia przypomnień, wystarcza minimalna znajomość angielskiego, Popups - decyduje czy pojawiają się dymki przypomnień oraz jak wyglądają.

Na dziś tyle, bo późno się zrobiło ;)

czwartek, 13 grudnia 2007

Co z PiS-em

Wczoraj, z powodu przygotowań do egzaminu, przeszła niezauważona przeze mnie istotna wiadomość. Dwóch z trzech zawieszonych wiceprezesów Prawa i Sprawiedliwości, Paweł Zalewski i Kazimierz Ujazdowski zrezygnowało z przynależności do partii. Jakie są tego przyczyny i jakie pociągnie to za sobą skutki?

Przyczyna jest jedna i dość oczywista - Jarosław Kaczyński. Motywów jego działań można doszukiwać się kilku. Prezes może najzwyczajniej nie znosić sprzeciwu. W PiS-ie jest jedynowładcą i ten stan pragnie utrzymać. Każdy, kto kwestionuje jego racje, czy styl rządzenia partią staje się automatycznie wrogiem. Tak jak miało to dotychczas miejsce względem wszystkich krytykujących rząd, którzy trafiali do jednego worka z napisem "Układ". Drugim powodem, może być chęć odwrócenia uwagi od przyczyn porażki wyborczej i zagłuszenie jakiejkolwiek dyskusji na ten temat. Po trzecie wreszcie, takie działanie umacnia pozycję Kaczyńskiego w partii. Teraz tym bardziej jest tam teraz Prezes i długo, długo nikt. Po prostu Partia to Ja.

Czemu problem pojawił się dopiero teraz? Odpowiedź jest oczywista. Przegrane wybory pokazały, że Jarosław Kaczyński nie jest wszechmocny i przy odpowiedniej mieszaninie spokoju i powściągliwości doprawionych kiełbasą wyborczą i odrobiną populistycznych zagrywek, którą zaserwowała Platforma, da się go pokonać. W pewnym stopniu stał się też ofiarą własnego miecza. PO wyciągnęła wnioski z poprzedniej kampanii, w której dała się zaskoczyć, tymczasem Prawo i Sprawiedliwość zaspało, żyjąc w przekonaniu o sondażowych manipulacjach. Pełną odpowiedzialność ponosi za to wódz.

Należy zastanowić się też, jakie skutki przyniesie dość poważna wyrwa w dotychczasowym monolicie. Odejście dwóch popularnych i uznawanych za wyjątkowo kompetentnych posłów, szczególnie w przypadku Pawła Zalewskiego, raczej nie poprawi wizerunku PiS. Z pewnością zewrze szeregi, ale ostatnie głosowanie nad wotum zaufania podczas kongresu pokazuje, że nie tego ta partia potrzebuje. Poza tym zwarcie szeregów, nie będzie wynikiem chęci współpracy dla osiągnięcia postawionego sobie celu, ale wyglądać będzie raczej jak Armia Czerwona, za którą kroczyło NKWD, dbając, by nikt nie próbował ucieczki, choć i to nie działa wystarczająco dobrze, bo mimo podpisywanych deklaracji o lojalności, obok dwóch byłych wiceprezesów, PiS stracił jeszcze posła Krzywickiego (ale też lojalka, to nie pistolet). Część wyborców może natomiast uderzyć sposób, w jaki rozstrzygnięta została różnica zdań. Może nie podobać się też brak partyjnej demokracji, choć na tym polu zwolennicy Prawa i Sprawiedliwości nie spodziewali się chyba zbyt wiele. Wciąż jednak nie wszyscy głosowali na Jarosława Kaczyńskiego, część na pewno głosowała raczej pomimo Jarosława Kaczyńskiego. Póki co, ostatnie wydarzenia dostarczają tylko niezbyt odkrywczych argumentów przeciwnikom PiS, nie przynosząc partii wymiernych korzyści. Na myśl przychodzi też styl prowadzenia partii przez Andrzeja Leppera, ale on nie próbował tego tuszować. Może i tym razem pojawi się kontrowersyjna okładka "Wprost"?

Pozostaje pytanie, czy jest się czym przejmować? I tak, i nie. Z jednej strony wszystko co szkodzi PiS-owi oddala jego szansę na powrót do władzy, czego osobiście bym nie chciał. Poza tym w swojej małości cieszę się, gdy Kaczyński pije piwo, którego sobie nawarzył. Jednak budzi i będzie budzić mój sprzeciw brak demokracji, czy walka z nią w miejscach, które powinny być jej źródłem, a które bez niej nie powinny istnieć. Chociaż wybór partii jest dobrowolny i każdy powinien godzić się na panujące w niej zasady, to nie powinna tam dominować i decydować jednostka. Tak jak w klasie najsilniejszy uczeń nie powinien terroryzować innych, a każdy powinien mieć równe prawa, tak w partii każdy powinien mieć prawo do zabrania głosu. W przeciwnym wypadku czym staje się partia?

sobota, 8 grudnia 2007

czwartek, 6 grudnia 2007

IE7 vs. Fx2.0

Tak wygląda wiadomość w serwisie gazeta.pl, „czytana” w najnowszej przeglądarce Microsoftu.
A tak w Firefoksie z zainstalowanym rozszerzeniem AdBlock.Aby skutecznie walczyć z reklamami, AdBlock musi wiedzieć co usuwać. Aby go tego nauczyć, możemy sami wybierać blokowane elementy, co jest automatycznie zapisywane w bazie, lub skorzystać z gotowych filtrów. W Internecie dostępne są ich setki, możesz nawet skorzystać z filtrów tworzonych przeze mnie na przestrzeni ostatnich dwóch lat, a które możesz ściągnąć stąd.

Co ma piernik do wiatraka

Choć bardzo zajęty, nie potrafiłem powstrzymać się przed komentarzem. Od pewnego czasu słyszymy nieustanną krytykę pod adresem ministra Ćwiąkalskiego. Jakie stawia mu się zarzuty? Na początek fakt, że był adwokatem. No tak, przecież to nie dopuszczalne. Ministrem powinien być prokurator, a jeszcze lepiej niedouczony prawnik, który prokuratorem nigdy nie został. Szczytem szczęścia byłby sędzia, z największą liczbą skazanych w historii sądownictwa, może jeszcze taki, który za komuny wydał jakieś wyroki śmierci. Kolejny zarzut, to ekspertyza korzystna dla nowego Lwa Rywina IV RP Ryszarda Krauzego. Ćwiąkalski byłby znacznie lepszym kandydatem na ministra, gdyby wydał ekspertyzę niekorzystną, nawet niezgodną z obowiązującą wykładnią. W końcu Krauze na pewno jest winny. Działanie zgodne z maksymą "sądy sądami, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie." Największym przewinieniem okazuje się jednak napisanie ekspertyzy, która została wykorzystana przez obrońców Marka Dochnala, choć dotyczyła kazusu, a nie konkretnej sprawy.

Podsumowując te zarzuty, można powiedzieć tylko jedno - puknijcie się w łeb. Rozumiałbym jakiekolwiek zarzuty natury merytorycznej, mniej - biograficznej, ale krytyka adwokata, za to, że wykonywał swoją pracę? To mi się w głowie nie mieści. Należałoby jeszcze sprawdzić, czy ktoś będący w konflikcie z prawem nie kupował płodów rolnych od ministra Sawickiego (o ile ten coś w ogóle uprawia).

środa, 5 grudnia 2007

Paris Hilton

Przypadkiem przypomniał mi się świetny filmik z udziałem Paris Hilton. Nie wymaga chyba komentarza. Enjoy! :)

wtorek, 4 grudnia 2007

Weekendowe atrakcje

Miniony weekend, niestety jeden z ostatnich w Danii, przyniósł nieco mniej rutynowych atrakcji. W piątek na uczelni zorganizowana została świąteczna impreza, w sobotę zdarzyła się okazja do nieco bardziej ambitnej dyskusji, a w niedzielę, za sprawą Włochów, mieliśmy w akademiku Pizza Party.

Choć wspomniane zdarzenia do kategorii wiekopomnych nie należały, to wciąż warte są odnotowania. Piątek rozpoczął się kolacją ze szwedzkim stołem. Wybór potraw był bogaty, od kiełbasek, przez pieczeń, pulpety, aż po dziwnie przyrządzoną rybę, której jednak się oparłem. Były też surówki, sosy i szczególnie smaczne ziemniaki przygotowane jakimś tajemniczym sposobem na słodko. Każdemu przysługiwało przydziałowe piwo, a wszystko zwieńczone było deserem z ryżu na mleku z wyśmienitymi wiśniami. Po kolacji, w uczelnianym barze swój sprzęt zainstalował DJ i miała zacząć się zabawa. Niestety się nie zaczęła, bo rzeczony DJ nie potrafił zachęcić ludzi do zabawy. Miast grać popularne piosenki, które szybko rozruszałyby towarzystwo, najpierw atakował dość marną "łupanką", a później przerzucił się na duńskie przeboje. Kiedy już po namowach zagrał dwie piosenki, które ściągnęły ludzi na parkiet, wyskoczył z powolnym kawałkiem, który niemal wszystkich przepędził do stolików. Po jeszcze kilku próbach rozkręcenia zabawy, ok. 12 zebraliśmy się do akademika i jak co piątek wylądowaliśmy w barze przy akademiku, gdzie udało się nieco lepiej pobawić.

Zastanawia mnie, co kieruje DJ-ami na tego rodzaju imprezach. O ile mogę zrozumieć uparte granie swojej muzyki w klubie, gdzie musi być jasno określony profil, to w przypadku zabawy dedykowanej, usprawiedliwienia chyba nie ma. DJ powinien obserwować co się dzieje, co się podoba gościom i dostosowywać muzykę do ich gustów, a nie nachalnie zmuszać do własnej ulubionej muzyki.

Sobota to spokojne, kameralne spotkanie, ale zwieńczone ciekawą, zaciętą dyskusją, najpierw na tematy polityczne, a później coraz bardziej filozoficzne. Spierałem się głównie z Wenezuelczykiem Davidem, który upierał się przy dość przewrotnej definicji wolności, do czego postaram się jeszcze wrócić w którymś z kolejnych postów.

Niedziela natomiast, to wspomniane Pizza Party, pod dyrekcją Włochów i z pomocą organizacyjną Hiszpanów. Niestety nie udało się uruchomić sprzętu grającego w piwnicy, ale dzięki temu było więcej rozmów, szczególnie na tematy różnic kulturowych. Składka 30 koron na osobę dała nam ok.20 pizz i świetne tiramisu na zakończenie. Choć ciasto w pizzy było bardzo cienkie, za czym akurat nie przepadam, to po zjedzeniu ośmiu czy dziesięciu kawałków byłem pełny i z trudem wcisnąłem w siebie deser. Tego rodzaju okazje to jedna z korzyści pobytu na stypendium w wielonarodowym towarzystwie, choć przeciążony żołądek do dziś nie wrócił do właściwej formy.