sobota, 23 sierpnia 2008

Eurotrip cz.I

Niestety z eurotripem nie wyszło jak planowaliśmy. Nie wyszło blogowanie, bo cała reszta udała się doskonale.

W drogę ruszyliśmy, oczywiście, z opóźnieniem. Rzecz chyba nieunikniona, jeśli nikt na nas nie czeka, ani nie ucieka nam samolot. Opóźnienie wyszło nam jednak tylko na dobre, bo pod Berlin dojechaliśmy niemal równo o 6 rano - zdecydowanie za wcześnie, zwłaszcza, że była to niedziela. Na parkingu chwilę pokopaliśmy piłkę, obeszliśmy stację kolei miejskiej szukając przydatnych informacji i upewniając się, czy aby nie lepiej nam skorzystać z autobusu. Ostatecznie wybraliśmy metro. Po chwili walki z automatem (miał nawet język polski!) kupiliśmy bilet grupowy, który szczęśliwie obejmował 5 osób i pozwalał jeździć wszystkimi środkami komunikacji przez cały dzień. Rychło zaczęły się przygody.

Początkiem była refleksja, czy przypadkiem oprócz kupienia, biletu nie trzeba jeszcze skasować. Trzeba było. Na peronie, o czym dowiedzieliśmy się od współpasażerki, przy niekrytym rozbawieniu innych osób. Na następnej stacji misję skasowania naszego biletu otrzymał Sparrow. Wysiadł z pociągu, ale nie mógł znaleźć kasownika, bo oba były ulokowane na drugim końcu peronu. Obserwowałem wszystko, stojąc w drzwiach, aby maszynista nie mógł odjechać. Postój był krótki, więc Sparrow zrezygnował i wsiadł do innego wagonu, a ja pozwoliłem drzwiom się zamknąć. Ogromne było nasze zdziwienie, gdy pociąg ruszył, a my zobaczyliśmy Sparrowa biegnącego jednak do naszego wagonu. W ostatniej chwili zmienił zdanie, o czym, nie widząc go, nie mogłem wiedzieć. Przyszło nam wysiąść na następnej stacji i na niego zaczekać. Wszystko dobre, co się dobrze kończy. Sparrow dotarł do nas za jakieś 15 minut, a my mieliśmy z niego niezły ubaw. W końcu, po dwóch przesiadkach spowodowanych remontami, udało nam się dotrzeć do centrum.

Zwiedzanie zaczęliśmy od Alexanderplatz. Sam plac nie wiem czemu polecany jest jako miejsce godne odwiedzenia, natomiast godna uwagi jest wieża telewizyjna, która jest też punktem widokowym. Z platformy położonej 200m nad ziemią mogliśmy obejrzeć (podziwianie byłoby nadużyciem) panoramę Berlina. Następnie zobaczyliśmy ruiny kościoła, o ile dobrze pamiętam franciszkanów, który powstał w XIVw., a z powodu kataklizmów czy działań ludzi, co rusz potrzebował remontów czy przebudowy. Ostatecznie skończył istnienie w czasie II wojny światowej, gdy w ruinę obróciły go naloty bombowe. Dalej poszliśmy główną aleją miasta, Unter den Linden, która zakończona jest Bramą Brandenburską. Niestety o tym, że jest to główna ulica stolicy największej potęgi w Unii Europejskiej, świadczy chyba tylko intensywny ruch samochodowy. Sama ulica różni się od innych chyba tylko szerokością. Jeśli jest inaczej, to biedni są berlińczycy ;). Brama Brandenburska też nie jest rewelacyjna. Konstrukcja dość spora, bardzo charakterystyczna, ale to chyba wszystko co może powiedzieć o niej laik. Nie wyróżnia się wielkimi walorami estetycznymi. Zaraz obok mogliśmy zobaczyć Reichstag z jego szklaną kopułą, która budziła i chyba wciąż budzi kontrowersje. Kolejnym, ostatnim już przystankiem był Potsdamerplatz z pozostałościami Muru Berlińskiego. Niestety z niedoinformowania nie zahaczyliśmy o Checkpoint Charlie.

Fragment Muru, choć to zaledwie kilka pomalowanych sprayem przęseł, pozbawionych już reszty "infrastruktury", zrobił na mnie duże wrażenie. Dopiero teraz jestem w stanie choć trochę wyobrazić sobie, w jakiś sposób poczuć, czym Mur Berliński był. Dziś, nam żyjącym w demokracji, naszemu pokoleniu, które choć w komunizmie stawiało swe pierwsze kroki i wypowiadało pierwsze słowa, naprawdę trudno jest zrozumieć, co czuli mieszkańcy Berlina Wschodniego, którym nie tylko odcięto drogę ewentualnej ucieczki, ale i oddzielono od rodzin czy przyjaciół. Tak blisko, kilkaset metrów dalej toczyło się życie z innego świata.

Wracając do przebiegu naszej wycieczki, z racji tego, że było wczesne popołudnie, postanowiliśmy jeszcze tego samego dnia dotrzeć na kemping pod Amsterdamem. Czy nam się udało czy nie i co działo się na miejscu, w następnym poście. Dziś już zbyt późno.