wtorek, 30 marca 2010

"Cynicyzm"

Jak to się robi w Polsce? Najpierw nawkładać dziecku do głowy bzdur, a później wmawiać matce, że to wypływa z jego serca. Ciekawe czy chęć wysadzenia się pod amerykańską ambasadą, albo popełnienia rytualnego morderstwa, też zwykle wypływa z serca. Zapraszam do lektury.

piątek, 26 marca 2010

Psycho Dad

Who's that riding in the sun?
Who's the man with the itchy gun?
Who's the man who kills for fun?
Psycho Dad, Psycho Dad, Psycho Dad.

He sleeps with a gun
but he loves his son
Killed his wife 'cos she weighed a ton.
Psycho Dad, Psycho Dad, Psycho Dad.

A little touched or so we're told
Killed his wife 'cos she had a cold
Might as well she was gettin' old
Psycho Dad, Psycho Dad, Psycho Dad.

He's quick with a gun
And his job ain't done.
Killed his wife by twenty-one,
Psycho Dad!

Who's that riding in the sleigh?
Who's that firing along the way?
Who's roughing up bums on Christmas day?
Psycho Dad, Psycho Dad, Psycho Dad

Who's the tall, dark stranger there.
The one with the gun and the icy stare.
The one with the scalp of his ex-wife's hair!
Psycho Dad, Psycho Dad, Psycho Dad!

Who's that riding across the plain?
Who's lost count of the wives he's slain?
Who's the man who's plumb insane?
Psycho Dad, Psycho Dad, Psycho Dad

He's a durn good pa, but he hates the law.
He's likes to eat it raw, He's Psycho Dad!

wtorek, 23 marca 2010

"Urzędowa grabież najbardziej jest nęcąca."

Dziś zmieniłem fundusz emerytalny. Dlaczego? A no dlatego, że komuś to pomoże, a ja w emeryturę, za którą godnie wyżyję i tak nie wierzę.

Ponad 10 lat temu przeprowadzono reformę systemu emerytalnego. Cel był ze wszech miar słuszny — odsunąć część naszych pieniędzy od państwowego molocha i pozwolić aby rynek wyłaniał najlepiej zarządzających. Zabrakło tu „jedynie” rynkowych mechanizmów. Od pewnego momentu do OFE trafić musi każdy. Jeśli nie dokona świadomego wyboru, zostanie fundusz zostanie mu wylosowany. Co zyska ubezpieczony? Obietnicę godziwej emerytury. Co otrzymuje ubezpieczający? Kurę znoszącą złote jajka.

Do ubiegłego roku chyba każdy fundusz pobierał prowizję w ustawowej wysokości 7% od wpłat (po co konkurować, skoro każdy gdzieś musi tę kwotę zapłacić). Już od pierwszego dnia, z każdej wpłaconej złotówki, do funduszu trafia 7 groszy. W moim odczuciu dość sporo. Czy to wszystko? Oczywiście nie. Do tego dochodzi opłata za zarządzanie, która maleje wraz ze wzrostem wielkości zgromadzonego przez fundusz kapitału. W większości przypadków jest to ok. 0,5% w skali roku. W tej chwili fortuny na mnie nie zbijają, bo zgromadzone przeze mnie składki są śmiesznie małe, nie starczyłyby na przeżycie jednego miesiąca. Jednak jeśli ktoś przez kilkanaście lat nieźle zarabia, to kwota może zrobić się już niebagatelna. Jak twierdzi WikiPedia, do końca 2008 roku do OFE wpłynęło ok. 120 mld zł składek, a prowizje przekroczyły 10 mld zł.

No dobrze, opłaty są dość wysokie, ale przecież pracuje tam rzesza specjalistów. Owszem, i ta rzesza specjalistów za nasze pieniądze musi kupić przynajmniej 60% obligacji, które praktycznie nie wiążą się z żadnym ryzykiem. Pozostałe 40% może być inwestowane różnie. Niektórym wychodzi lepiej, innym gorzej. Z pewnej perspektywy przymus państwowy jest słuszny — szary Kowalski nie wiedziałby jak wybrać zwykły rynkowy fundusz, z resztą z własnej woli nie odkładałby na emeryturę, a później wyciągał rękę do państwa. To co boli, że zmuszeni są do tego wszyscy, co tylko wypycha kiesę funduszom i zniechęca je do konkurowania swoim produktem, zamiast armii akwizytorów.

piątek, 12 marca 2010

Archipelag GUŁag cz.I

Niedawna lektura „Imperium” Ryszarda Kapuścińskiego, pchnęła mnie w stronę dzieła nagrodzonego nagrodą Nobla (nobliwego? ;)) – „Archipelagu GUŁag” Aleksandra Sołżenicyna. Po prawdzie to dopiero początki, ale już robi na mnie ogromne wrażenie. Nie będę się rozpisywał, a tylko podsunę kilka dłuższych cytatów, które szczególnie zwróciły moją uwagę.

Oto paradoks: całej wieloletniej działalności wszechobecnych i wiecznie czujnych ORGANÓW dawał siłę JEDEN jedyny artykuł ze stu czterdziestu ośmiu składających się na dział szczegółowy Kodeksu Karnego z 1926 roku. Ale chwałę tego artykułu głosić by można z pomocą jeszcze większej ilości epitetów, niż ta, którą znalazł Niekrasow by uczcić Matkę–Rosję, albo Turgieniew, by sławić język rosyjski: wielki, potężny, hojny, rozgałęziony, wieloraki, wszechogarniający Pięćdziesiąty Ósmy, panujący nad całym bogactwem przejawów życia nie tyle dzięki formalnemu brzmieniu swoich paragrafów, ile za sprawą ich dialektycznej i nadzwyczaj szerokiej interpretacji.

Któż z nas nie odczuł jego wszechogarniającego uścisku? Zaiste, nie ma pod słońcem takiego wykroczenia, zamiaru, czynu, ani rodzaju bezczynności, którego nie mogłaby dotknąć karząca ręka Pięćdziesiątego Ósmego artykułu.

Niemożliwością było sformułować go w sposób aż tak szeroki, okazało się za to możliwe dać mu odpowiednio szeroką wykładnię.

58. artykuł nie stanowił w kodeksie samodzielnego rozdziału, dotyczącego przestępstw politycznych i nigdzie nie jest napisane, że to artykuł „polityczny”. Nie, wraz z artykułami odnoszącymi się do przestępstw przeciw systemowi zarządzania i do bandytyzmu, składa się on na dział „przestępstw państwowej wagi”. W ten sposób pierwszym słowem Kodeksu Karnego była odmowa uznania kogokolwiek na naszym terytorium za przestępcę politycznego; są wyłącznie kryminalni.

58. artykuł składał się z 14 paragrafów.

Z pierwszego paragrafu dowiadujemy się, że za czyn kontrrewolucyjny uznane jest każde działanie (a w dodatkowym świetle art. 6. KK – także każde zaniechanie) mające na celu... wystawienie na szwank władzy...

Szeroka wykładnia pozwala stwierdzić, że gdy więzień w obozie odmawia pójścia do pracy, bo jest głodny i opadł z sił – to dopuszcza się przestępstwa wystawienia na szwank władzy. Pociąga to za sobą – rozstrzelanie. (W latach wojny rozstrzeliwano „za odmowę”).

W 1934 roku, kiedy przywrócony był naszej mowie termin Ojczyzna, dodane zostały do tego paragrafu punkty dotyczące zdrady Ojczyzny – 1–a, l–b, l–c, l–d. W myśl tych punktów, działania wystawiające na szwank moc wojenną ZSRR karane są rozstrzelaniem (1–b), a tylko przy istnieniu okoliczności łagodzących, oraz tylko w stosunku do osób cywilnych (l.–a) kara ogranicza się do lat dziesięciu.

Spójrzmy na to szerzej: gdy naszym żołnierzom za pójście do niewoli (narażenie na szwank potęgi wojennej!) dawano zaledwie dziesięć lat odsiadki, to było to przejawem humanizmu, dochodzącego wręcz do bezprawia. Zgodnie ze stalinowskim kodeksem, wszyscy oni po powrocie do kraju powinni właściwie zostać rozstrzelani.

(Albo inny jeszcze przykład szerokiej wykładni. Dobrze pamiętam pewne spotkanie w Butyrkach latem 1946 roku. Pewien Polak urodził się był we Lwowie, gdy miasto to wchodziło jeszcze w skład monarchii austro–węgierskiej. Aż do drugiej wojny światowej mieszkał w swoim mieście, w Polsce, po czym wyjechał do Austrii, tam był wzięty do wojska, tam go też aresztowali nasi w 1945 roku. Dostał dychę z artykułu 541 ukraińskiego wariantu kodeksu, to znaczy – za zdradę swojej ojczyzny UKRAINY! – bo przecież miasto Lwów w tym czasie, to był już ukraiński Lwów! I biedak ani rusz nie potrafił dowieść w czasie śledztwa – że wyjechał do Wiednia nie po to, aby zdradzać Ukrainę! No i tak psim swędem został już zdrajcą).

Ważnym poszerzeniem wykładni paragrafu o zdradzie było stosowanie go w ”sensie artykułu 19. KK” – czyli „biorąc pod uwagę zamiar”. To znaczy żadnej zdrady nie było – ale funkcjonariusz śledczy zakładał zamiar zdrady – i to wystarczało, aby dać człowiekowi najsurowszy wymiar, jak za zdradę faktyczną. Co prawda, artykuł 19. przewiduje karę nie za zamiar, lecz za przygotowanie, ale przy dialektycznym podejściu można także zamiar uznać za przygotowanie. Zaś „czynienie przygotowań jest tak samo karalne (tzn. wymiar kary jest ten sam) jak samo przestępstwo” (KK). I w ogóle -

- nie czynimy rozróżnień między intencją a samym przestępstwem – na tym polega wyższość sowieckiej jurysdykcji nad burżuazyjną!29

Nieograniczoną pojemność nadawał wykładni każdego paragrafu specjalny artykuł 16. KK – „Per analogiam”. Kiedy wykroczenie nie pasowało bezpośrednio do żadnego paragrafu, sędzia mógł je kwalifikować „per analogiam”.

Paragraf drugi mówi o powstaniu zbrojnym, zagarnięciu władzy w stolicy i na prowincji, zwłaszcza w celu oderwania gwałtem jakiejkolwiek części terytorium Związku Republik. Kary – do śmierci przez rozstrzelanie włącznie (podobnie, jak w KAŻDYM z następnych paragrafów.)

W poszerzonym ujęciu (nie można było tak sformułować artykułu, ale rewolucyjne poczucie prawa tak uczy): odnosi się to do wszelkich prób skorzystania z prawa każdej republiki do wystąpienia ze Związku Sowieckiego. Przecież mówiąc o oderwaniu „gwałtem” – nie precyzuje się, wobec kogo gwałt ma miejsce. Nawet gdyby cała ludność republiki życzyła sobie tej separacji, ale w Moskwie by jej sobie nie życzono, toteż będzie to „gwałt”. Tak więc, wszyscy estońscy, łotewscy, ukraińscy i turkiestańscy nacjonaliści bez trudu otrzymywali z tego paragrafu swoją dychę czy dwadzieścia pięć.

Trzeci paragraf: „Pomoc, okazywana w jakiejkolwiek bądź formie obcemu mocarstwu znajdującemu się w stanie wojny z ZSRR”.

Paragraf ten dawał możność postawienia przed sądem KAŻDEGO obywatela, który spędził jakiś czas na terenach okupowanych, niezależnie od tego, czy tylko przybił obcas niemieckiemu żołnierzowi, czy sprzedał mu pęczek rzodkiewek, lub każdej kobiety, który z Niemcem zatańczyła, albo spędziła z, nim noc. Nie każdy pociągany był pod sąd z tego paragrafu (zbyt wielu ludzi było pod okupacją), ale mógł być skazany każdy.

Paragraf czwarty mówił o (wkraczamy tu w dziedzinę fantazji) pomocy okazywanej międzynarodowej burżuazji.

Myślałby człowiek: do kogo to się w ogóle odnosi? Ale – interpretując szeroko i opierając się na sumieniu rewolucyjnym – znaleziono odpowiednią kategorię bez kłopotu: wszyscy emigranci, którzy opuścili kraj przed 1920 rokiem, to znaczy kilka lat przed sporządzeniem tego kodeksu, i zostali przydybani w Europie przez naszą armię ćwierć wieku później (1944–1945) dostawali artykuł 58–4: dziesięć lat, albo śmierć przez rozstrzelanie. Czym bowiem zajmowali się za granicą, jeśli nie okazywaniem pomocy międzynarodowej burżuazji? (Przykład kółka melomanów dowiódł już nam, że okazywać można było pomoc także wewnątrz ZSRR). Pomagali jej także wszyscy eserzy, wszyscy mienszewicy (na ich cześć ten paragraf wymyślono), a później też inżynierowie z Gospłanu i WSNCh.

Paragraf piąty: skłanianie obcego mocarstwa do wydania wojny ZSRR.

Stracona okazja: rozciągnąć ten paragraf na czynności Stalina i jego świty dyplomatycznej oraz wojskowej w latach 1940–41. Ślepota i głupota tych ludzi do tego właśnie wiodła. Któż, jeśli nie oni doprowadzili Rosję do haniebnych, niesłychanych klęsk, nieporównanie gorszych od porażek carskiej Rosji w 1904 czy w 1915 roku? Klęsk, jakich nie pamiętała Rosja od XIII wieku?

Paragraf szósty – szpiegostwo:

był interpretowany tak szeroko, że gdyby policzyć wszystkich, skazanych na jego podstawie, to można by pomyśleć, że ani z rolnictwa, ani z pracy w przemyśle, ani z żadnej innej roboty nie utrzymywał się nasz naród za Stalina, tylko ze szpiegostwa i że żył na koszt obcych wywiadów. Szpiegostwo – było to coś bardzo wygodnego dzięki, swej prostocie, coś zrozumiałego i dla ciemnego kryminalisty, i dla uczonego prawnika, i dla dziennikarza i dla całej opinii.30

Szerokość wykładni polegała jeszcze na tym, – że wyroki dawano nie po prostu za szpiegostwo, lecz za PSz – Podejrzenie o Szpiegostwo. (Albo – NSz – Niedowiedzione Szpiegostwo, za co też leciała cała szpula!).

a nawet za

SWPSz:– stosunki, wywołujące (!) podejrzenie o szpiegostwo.

Wystarczy na przykład, że znajoma znajomej twojej żony szyła sobie suknię u tej samej krawcowej (rzecz jasna, współpracującej z NKWD), co żona jakiegoś zagranicznego dyplohnaty.

Te wszystkie 58–6, PSz i SWPSz – były to paragrafy przylepne, pociągały za sobą surowe traktowanie, bezustanną obserwację więźnia (wszak obcy wywiad może wyciągnąć macki, w ślad za swoim człowiekiem – aż do obozu) i nie dawały prawa do poruszania się bez konwoju. W ogóle wszystkie paragrafy literowe, to znaczy – wcale nie artykuły prawa, lecz właśnie te strach budzące kombinacje dużych liter (w tym rozdziale natkniemy się jeszcze na inne) nosiły na sobie stale nalot zagadkowości, nigdy nie było dokładnie wiadomo, czy to odgałęzienia artykułu 58., czy też coś samoistnego i bardzo niebezpiecznego. Więźniowie z paragrafem literowym w wielu obozach byli upośledzeni nawet w porównaniu z ”grupą 58”.

Paragraf siódmy: działanie na szkodę przemysłu, transportu, handlu, obiegu pieniężnego i spółdzielczości.

W latach 30. ten paragraf ostro poszedł w ruch i zdobył popularność wśród mas pod uproszczoną i zrozumiałą powszechnie nazwą szkodnictwa. Rzeczywiście, wszystkie dziedziny wymienione w Paragrafie Siódmym co dzień ponosiły jakieś widoczne i nie dające się ukryć szkody – ktoś tu więc chyba był winien?... Przez wieki nasz lud tworzył i budował, a zawsze rzetelnie, nawet, gdy harował na panów. O żadnym szkodnictwie nie było nawet słychu od czasów samego Ruryka. I oto, gdy po raz pierwszy cały dostatek znalazł się w rękach ludu – setki tysięcy najlepszych jego synów z niewiadomych powodów zabrało – się do szkodnictwa. (Szkodnictwo w rolnictwie nie było w tym paragrafie uwzględnione, ponieważ jednak bez niego nie sposób było wyjaśnić rozsądnie, czemu pola zarastają chwastami, zbiory maleją, a maszyny łamią się – więc dialektyczne wyczucie kazało wprowadzić także to pojęcie).

Paragraf ósmy – terror (nie ów terror, który miał „uzasadnić i uprawnić” sowiecki kodeks karny.31

Terror rozumiany był bardzo, a bardzo szeroko: nie uważano za terror teraz rzucania bomb pod karety gubernatorów; za to na przykład nabicie pyska osobistemu wrogowi – jeśli okazywał się aktywistą partyjnym, komsomolskim, albo milicyjnym – już oznaczało terror. Tym bardziej zabójstwo aktywisty, nigdy nie uznawane było za równe zabójstwu zwykłego obywatela (zresztą to samo rozróżnienie istnieje już w kodeksie Hammurabiego w XVIII wieku przed naszą erą). Jeśli jakiś mąż zabił kochanka żony, i okazywało się, że kochanek był bezpartyjny, to mąż miał szczęście, dostawał artykuł 136, był przestępcą pospolitym, elementem socjalnie bliskim i mógł paradować po obozie bez konwoju. Jeśli zaś kochanek był partyjny, to mąż stawał się wrogiem ludu na podstawie artykułu 158–8.

Jeszcze ważniejsze rozszerzenie wykładni można było uzyskać przez zastosowanie paragrafu 8. w rozumieniu, wspomnianego już, artykułu 19., to znaczy – w sensie przypuszczalnego zamiaru. Nie tylko bezpośrednia groźba przy kiosku z piwem: „No, poczekaj tylko!” skierowana pod adresem aktywisty, ale również głośna uwaga zapalczywej przekupki z rynku „ach, żeby go pokręciło!” kwalifikowana była jako TZ–7 terrorystyczne zamiary i dawała podstawy do stosowania artykułu z całą surowością.32

Dziewiąty paragraf – zniszczenie albo uszkodzenie... drogą wysadzenia w powietrze, albo podpalenia (dla celów kontrrewolucyjnych, to już nieodzowne), zwane w skrócie dywersją.

Poszerzenie wykładni polegało na tym, że cele kontrrewolucyjne delikwentowi były imputowane (śledczy już lepiej wiedział, co się dzieje w świadomości przestępcy!), a jakaś ludzka nieostrożność, omyłka, wszelkie niepowodzenie w pracy, fiasko produkcyjne – nie mogło być darowane, uważane było za dywersję. Ale, żaden paragraf artykułu 58. nie był interpretowany tak szeroko i z takim zaangażowaniem, taką rewolucyjną żarliwością, jak Dziesiąty. Oto jego brzmienie: „Propaganda albo agitacja, zachęcająca do obalenia, podkopania, albo osłabienia władzy sowieckiej... a również rozpowszechnianie, albo przygotowanie, bądź przechowywanie publikacji tejże treści...”

Paragraf ten określał w OKRESIE POKOJU tylko dolną granicę kar (byle nie za mało!... byle nie nazbyt pobłażliwie!) górna zaś NIE PODLEGAŁA OGRANICZENIOM!

Tak nieulękłym okiem patrzyło wielkie Mocarstwo na SŁOWO poddanego.

Z rozszerzonych wykładni tego sławetnego paragrafu te zasłużyły na największą sławę:

– za „agitację, zachęcającą do...” mogła być uznana przyjacielska (albo nawet małżeńska) rozmowa w cztery oczy, albo osobisty list; zachętą mogła być nawet prywatna rada. (Wnioskujemy – „mogła, mógł być” stąd, że TAK NIERAZ BYWAŁO). „Podkopaniem albo osłabieniem” władzy był wszelki pogląd niezgodny z poglądem dzisiejszej gazety albo nie sięgający wyżyn jej entuzjazmu. Bo wszak osłabia wszystko to, co nie umacnia!

Przecież podkopuje wszystko to, co nie jest stuprocentowo uzgodnione!


I ten kto nie śpiewa dziś razem z nami,

Ten jest przeciwko nam!

(Majakowski)


– za „przygotowanie kontrrewolucyjnych publikacji” uznawane było napisanie w jednym jedynym egzemplarzu listu, notatki, intymnego pamiętnika.

W tak fortunny sposób poszerzony – jakiej to MYŚLI – kontemplowanej, wygłoszonej, czy zapisanej – nie miał w swoim zasięgu Dziesiąty Paragraf?

Paragraf jedenasty był osobliwością: nie miał samodzielnej wagi, dostarczał jedynie dodatkowego balastu do każdego z uprzednio wymienionych punktów – jeżeli działanie przestępcze miało charakter grupowy, albo gdy złoczyńcy tworzyli organizację.

W istocie wykładnia poszerzała się aż do tego stopnia, że żadna organizacja już nie była potrzebna, . Ten wyszukany sposób interpretacji poznałem na własnym przykładzie. Było nas dwóch pisujących do siebie listy, a więc zajmujących się tajną wymianą myśli. Dwóch – to związek organizacji, a więc to już organizacja!

Paragraf dwunasty miał najczęstszą styczność z sumieniami obywateli: dotyczył przestępstwa nie doniesienia o każdym z wymienionych poprzednio czynów. Także za ciężki grzech niezłożenia donosu PUŁAP KARY NIE BYŁ OGRANICZONY!

Paragraf ten był sam przez się taje szeroko pojęty, że dalszych poszerzeń wykładni nie wymagał. WIEDZIAŁ – A NIE POWIEDZIAŁ – toć to wszystko jedno, jakby sam popełnił zbrodnię!

Paragraf trzynasty, jak wolno było sądzić, dawno już nieaktualny, dotyczył służby w carskiej ochranie.33 (Analogiczna służba – tylko nieco później, uważana jednak była za patriotyczny wyczyn).

Punkt czternasty karał za „świadome – uchylenie się od wykonania określonych obowiązków, albo umyślnie niedbałe ich wykonanie”: przewidywane były kary, oczywiście, aż do rozstrzelania włącznie. W skrócie nazywało się to „sabotażem” albo „ekonomiczną kontrrewolucją”.

Odróżnić to, co umyślne, od tego, co nieumyślne mógł tylko funkcjonariusz śledczy, opierając się na swoim rewolucyjnym poczuciu sprawiedliwości. Ten sam paragraf stosowany był do chłopów, nie wykonujących dostaw obowiązkowych. Na podstawie tegoż paragrafu sądzono kołchoźników, nie mających na swoim koncie koniecznej ilości roboczodniówek. I więźniów w obozie, nie wykonujących normy. A rykoszetem zaczęto po wojnie stosować ten paragraf do szemranych kryminalistów z ferajny, za ucieczkę z obozu. Dzięki szerokiej wykładni ucieczka taka nie była już dowodem tęsknoty za lubą wolnością, lecz próbą poderwania systemu obozowego.

Taki to był ostatni płatek wachlarza 58. artykułu – wachlarza rozczapierzonego nad całym obszarem ludzkiego życia.

Po tym przeglądzie wielkiego ARTYKUŁU nie potrafi już nas byle co zadziwić przy dalszych rozważaniach. Gdzie jest prawo – tam jest też przestępstwo.

Spróbujmy wyliczyć niektóre najprostsze chwyty, z których pomocą łamie się wolę i osobowość aresztanta, nie zostawiając śladów na jego ciele.

Zaczniemy od metod nacisku psychicznego. Na króliczków, nie przygotowanych wcale do znoszenia więziennej udręki – metody te działają, z olbrzymią, wręcz burzącą siłą. Ale człowiek o mocnych przekonaniach też łatwo sobie z tym poradzi.

1. Na początek – problem nocy. Czemu to właśnie nocą biorą się najchętniej do łamania ludzkich dusz? Czemu to od najwcześniejszych swoich lat Organy upodobały sobie noce? Dlatego, że w nocy, wyrwany ze snu aresztant (nawet nie zadręczony jeszcze bezsennością), nie może być tak zrównoważony i trzeźwy jak we dnie, jest więc bardziej ustępliwy.

2. Szczera perswazja. Najprostszy z chwytów. Po co bawić się w kotka i myszkę? Aresztant już przesiedział trochę w towarzystwie innych więźniów będących w śledztwie, już zna ogólną sytuację. Przesłuchujący mówi mu więc tonem leniwym i życzliwym: „Sam widzisz, wyroku tak, czy owak, nie unikniesz. Ale jeśli będziesz stawiać się okoniem, to już tutaj, w tej ciupie zmarniejesz, całe zdrowie stracisz. A w obozie – od razu będziesz miał powietrze, światło... Tak, że lepiej podpisz czym prędzej”. To bardzo logiczne. I trzeźwo rozumują ci, którzy dają zgodę i podpisują prędko – tylko, że... Gdyby to chodziło tylko o nich samych!... Ale tak bywa dość rzadko. I nie sposób uniknąć walki.

Drugi wariant perswazji obliczony jest na członków partii. „Jeżeli w kraju panuje niedostatek i zdarza się nawet głód, to – jako bolszewik – tak powinniście sami przed sobą postawić sprawę: czy można w ogóle założyć, że to wina całej partii? albo władzy sowieckiej? – „Nie, pewno, że nie!” – odpowiada skwapliwie dyrektor jakiegoś ośrodka uprawy lnu. „No to miejcie tyle odwagi, żeby wziąć winę na siebie!” I człowiek bierze!

3. Ordynarne wyzwiska. Chwyt nieskomplikowany, ale bardzo skuteczny w stosunku do ludzie wykształconych, delikatnych, subtelnych. Znane mi są dzieje dwóch duchownych, którzy skapitulowali wobec przekleństw. Śledztwo w sprawie jednego z nich (Butyrki, 1944 rok) prowadziła kobieta. Z początku pop nie mógł się w celi nachwalić, jaka to ona była grzeczna. Aż pewnego razu wrócił z badania przybity i długo nie mógł się zdobyć na powtórzenie tej wiązanki, którą go uczciła, założywszy nogę na nogę. (Żałuję, że nie mogę tu przytoczyć jednego z jej powiedzonek).

4. Szokowanie psychologicznym kontrastem. Nagłe przejścia: w trakcie całego przesłuchania śledczy jest nader grzeczny, tytułuje badanego, obiecuje różne dobrodziejstwa. Nagle – jak się nie zamierzy suszką, jak nie krzyknie: „Uch, gadzino! Dziewięć gramów, w kark!” – i ręce wyciąga, jakby miał paznokcie zakończone igłami (na kobiety ten chwyt bardzo działa).

Istnieje wariant tej metody: dwaj funkcjonariusze pracują na zmianę, jeden sroży się i wścieka, drugi jest sympatyczny, niemal serdeczny. Badany za każdym razem dygocze, wchodząc do gabinetu – na którego z nich trafi? Prawem kontrastu, człowiek gotów jest temu drugiemu podpisać wszystko i przyznać się nawet do tego, co nigdy nie miało miejsca.

5. Wstępne upokorzenie. W sławetnych piwnicach rostowskiego GPU („numer 33”), pod grubym szkłem ulicznego chodnika (dawne magazyny) więźniów aż do pierwszego przesłuchania trzymano w ogólnym korytarzu w pozycji leżącej, twarzą ku ziemi, nie pozwalając podnieść głowy i przemówić słowa. Leżeli tak, jak modlący się muzułmanie dopóty, dopóki konwojent nie wziął ich za ramię i nie poprowadził na badanie.

Aleksandra O–wa nie składała na Łubiance zeznań, jakich od niej oczekiwano. Przenieśli ją do Lefortowa. Przy rejestracji nadzorczyni kazała jej się rozebrać, zabrała odzież, rzekomo dla procedury sanitarnej, ją zaś zamknęła gołą w boksie. Zebrali się zaraz strażnicy–mężczyźni, jęli zaglądać przez judasze, śmiać się i oceniać jej wdzięki. Gdyby ludzi zapytać, na pewno takich przykładów zebrałoby się więcej. Cel jest ten sam: zgnębić człowieka.

6. Rozmaite chwyty służące dezorientacji aresztanta. Oto sposób, zastosowany wobec F. J.W. z Krasnogorska w okręgu moskiewskim (relacja J.A. P–ewa). Prowadząca śledztwo niewiasta w czasie przesłuchań rozbierała się stopniowo (strip–tease!) ani na chwilę nie przerywając badania. Jak gdyby nigdy nic, spacerowała po pokoju podchodząc blisko do więźnia i wciąż domagając się podpisania protokołu. Może miała takie osobiste skłonności, a może był to chwyt obmyślony na chłodno, aby zupełnie zbić więźnia z pantałyku i skłonić do ustępstw. Nic jej zresztą nie groziło – miała pod ręką pistolet i dzwonek.

7. Zastraszenie. Chwyt najczęściej stosowany i najbardziej urozmaicony. Często kojarzony jest z chwytem przynęty i chwytem obietnicy – rozumie się, nie są to obietnice na serio. Rok 1924: „Nie chcecie się przyznać? To pojedziecie na wyspy Sołowieckie, szkoda. Kto się przyznaje, tego puszczamy wolno”. Rok 1944: „Ode mnie zależy, do jakiego lagru cię poślą. Są różne obozy. Mamy teraz nawet katorżne. Jak powiesz prawdę – to pójdziesz tam, gdzie lżej, jak weźmiesz na zapartkę – to dwadzieścia pięć lat w kajdankach na podziemnych robotach!” Straszą przeniesieniem do innego, gorszego więzienia: „Jak będziesz się zapierać, to poślemy cię do Lefortowa (jeśli rzecz się dzieje na Łubiance), tam inaczej z tobą pogadają!” A człowiek już się zdążył przyzwyczaić: w tym więzieniu reżym jakby NIE NAJGORSZY, a co za tortury czekają na człowieka TAM? I w ogóle, przenosiny... Może lepiej ustąpić?

Zastraszenie jest wyjątkowo skuteczne wobec tych, którzy jeszcze nie są zatrzymani, a tylko stawili się w Gmachu, bo dostali pozew. Taki (taka) ma jeszcze dużo do stracenia, taki (taka) wszystkiego się boi – boi się, że już dziś nie wypuszczą, boi się konfiskaty majątku, rekwizycji mieszkania. Gotów jest do zeznań i wielu ustępstw, byleby uniknąć tych nieprzyjemności. Nie zna, rzecz jasna, kodeksu karnego i – to już minimum – na samym początku przesłuchania dostaje do podpisu arkusik ze sfałszowanym cytatem z kodeksu: „Zostałem ostrzeżony, że za składanie niezgodnych z prawdą zeznań... 5 (pięć) lat więzienia” (w istocie zaś – jest to artykuł 95. – do dwóch lat)... za odmowę zeznań – 5 (pięć) lat... (w istocie – z artykułu 92. – do trzech miesięcy robót karno–poprawczych nie zaś aresztu). Tu wkracza na scenę i wciąż na nią będzie wkraczać jeszcze jedna metoda śledcza.

8. Kłamstwo. To nam, jagniętom, nie wolno kłamać, śledczy zaś łże bez przerwy – i wszystkie te artykuły do niego się nie odnoszą. Nie stać nas już nawet na pytanie: czy on za kłamstwo wcale nie odpowiada? Wolno mu, skoro ma chęć, kłaść przed nami protokoły z podrobionymi podpisami naszych krewnych i przyjaciół – to przecież tylko elegancka metoda śledcza.

Zastraszenie z dodatkiem obiecanek i kłamstw – to zasadniczy środek nacisku na krewnych aresztowanego, wezwanych w charakterze świadków: „Jeśli nie złożycie określonych (tj. takich, jakich oni sobie życzą) zeznań, to zaszkodzicie jemu... Doprowadzicie go do zguby... (a co, jeśli mówi się to matce?).58 Jedynie przez swój podpis na tym (podsuniętym właśnie) papierku możecie go uratować” (czytaj – pogrążyć).

9. Wygrywanie przywiązania do bliskich – bardzo się opłaca również gdy chodzi o samego aresztanta. Jest to nawet najbardziej skuteczny sposób zastraszania, można złamać najmężniejszego człowieka apelując do jego uczuć rodzinnych (o, jakiż jasnowidz to powiedział: „wrogami człeka są jego domowi”!). Pamiętacie tego Tatarzyna, który wytrzymał wszystko – i swoje męczarnie, i żonine – a mąk córki już znieść nie mógł?... W 1930 roku funkcjonariuszka śledcza, niejaka Rimalis, takich pogróżek używała: „Zaaresztujemy waszą córkę i wsadzimy do celi z syfilitykami!” Kobieta!...

Grożą więc aresztowaniem wszystkich, których kochasz, człowieku. Niekiedy robi się to z towarzyszeniem fonii: twoja żona już siedzi, ale dalszy jej los zależy od twoich szczerych zeznań. Właśnie ją przesłuchują w sąsiednim pokoju, możesz posłuchać! I rzeczywiście, zza ściany dobiega kobiecy płacz i krzyk (a przecież krzyki wszystkie jakoś są do siebie podobne, nadto – słychać przez ścianę, a wreszcie sam jesteś podniecony, trudno ci bawić się w rzeczoznawcę; czasami jest to po prostu płyta z głosem „typowej żony” raz w wersji sopranowej, kiedy indziej – kontraltowej, wedle czyjegoś wniosku racjonalizatorskiego). Ale oto – już bez żadnych sztuczek – pokazują ci przez szklane drzwi, jak idzie milcząca, z opuszczoną żałośnie głową – tak! to twoja żona! w korytarzu bezpieczeństwa! to twój upór ją zgubił! już też ją aresztowali! (a ją tymczasem wezwano dla dopełnienia jakiejś błahej formalności; w umówionej chwili wypuszczono ją na korytarz i nakazano, żeby nie ważyła się podnieść głowy, bo inaczej nigdy stąd nie wyjdzie!). – Albo dają ci do przeczytania jej list, jej charakterem pisany: wyrzekam się ciebie! po tych okropnościach, których się o tobie dowiedziałam, nie jesteś mi więcej potrzebny! (a jako, że takie żony, i takie listy w naszym kraju mogą się zdarzyć, czemu nie, więc można chyba tylko własnej duszy spytać: czy i twoja żona jest taka?).

Od W.A. Korniejewej śledczy Goldman (1944 rok) domagał się zeznań, obciążających inne osoby, grożąc, że skonfiskuje jej domek i wyrzuci na ulicę staruszki, jej krewne. Korniejewa, kobieta pewna siebie i pełna wiary, wcale nie bała się o siebie, gotowa była do ofiar osobistych. Ale pogróżki Goldmana w świetle naszych praw wydawały się całkiem realne i Korniejewa dręczyła myśl o bliskich. Kiedy po nocy, pełnej nie podpisanych, i porwanych na strzępy protokołów, Goldman zabrał się do pisania – chyba czwartego – wariantu, gdzie oskarżenie ograniczało się tylko do niej jednej, Korniejewa podpisała go z radością, z uczuciem moralnego zwycięstwa. Już nawet zwykłym ludzkim instynktem – żeby usprawiedliwić się, oczyścić od fałszywych posądzeń – też się nie kierujemy, gdzie tam! Radzi bywamy, kiedy całą winę uda się nam zwalić na samych siebie.

Jako że żadna klasyfikacja w przyrodzie nie może być zupełnie sztywna, więc tu też nie uda się na ostro odgraniczyć metod nacisku psychicznego od fizycznych. Dokąd, na przykład, zaliczyć taką zabawę:

10. Sposób akustyczny. Posadzić przesłuchiwanego o sześć–osiem metrów od biurka i kazać wszystko mówić głośno, wszystko powtarzać. Dla człowieka już zmordowanego – to wysiłek. Albo skręcić dwie tuby z kartonu i do spółki z kolegą śledczym podchodzić blisko do aresztanta – krzycząc prosto w uszy: „Przyznaj się, gdzie!”. Aresztant jest ogłuszony, czasem traci słuch. Ale to sposób nieekonomiczny, po prostu funkcjonariusze nudzą się przy jednostajnej robocie, szukają rozrywki i bawią się tym, na co ich stać.

11. Łaskotanie. Także rodzaj zabawy. Krępują albo unieruchamiają człowiekowi ręce i nogi, a potem łaskoczą piórem wetkniętym w nozdrza. Aresztant cały się zwija, ma się uczucie, że świdrują człowiekowi mózg.

12. Gaszenie papierosów na skórze przesłuchiwanego (już o tym była mowa).

13. Sposób optyczny. Ostre światło elektryczne, zapalone całą dobę w celi albo w boksie, gdzie siedzi aresztowany, jaskrawa żarówka, wielokrotnie mocniejsza, niż potrzeba, w małej celce o bielonych, ścianach (to ta sama elektryczność, którą oszczędzali pilnie uczniowie w szkołach i gospodynie domowe). Zapalenie powiek, to bardzo boli. A w gabinecie śledczego – znowu reflektory prosto w twarz.

14. Albo taki pomysł. Aresztanta Czebotariewa w nocy przed l maja 1933 roku, w Chabarowskim GPU, przez całą noc, bite dwanaście godzin – nie przesłuchiwali, nie: – prowadzili na przesłuchanie! Taki a taki – ręce do tyłu! Wychodzą z celi, teraz schody, szybko w górę, do śledczego! Konwojent wychodzi. Ale śledczy, nie tylko o nic nie pytając, ale nie pozwalając nawet więźniowi usiąść, podnosi słuchawkę: zabrać ze 107.! Biorą go więc i odprowadzają do celi. Ledwie położył się na pryczy, już znowu grzechocze rygiel: Czebotariew! Na przesłuchanie! Ręce do tyłu! A tam – znów to samo: zabrać ze 107.!

W ogóle zresztą, stosowanie środków nacisku może zacząć się jeszcze długo przed wejściem więźnia do pokoju przesłuchań.

15. Więzienie zaczyna się od boksu, to znaczy pudła albo szafy. Człowieka, dopiero co wyrwanego spośród wolnych ludzi, jeszcze w rozbiegu, jeszcze rwącego się do wyjaśnień, do sporów, do walki – zaraz po przekroczeniu więziennych progów pakuje się do skrzynki – czasem zaopatrzonej w lampę i krzesło, a czasem ciemnej, gdzie człowiek może tylko stać, nadto – w ciasnocie – przyciśnięty drzwiami. Trzymają go tak kilka godzin, cały dzień, dobę. Godziny zupełnej niepewności! – może już go tu zamurowali na całą wieczność? Nic podobnego nigdy w życiu mu się nie zdarzyło, więc nic nie wie, nie kojarzy! Tak mijają pierwsze godziny, kiedy wszystko jeszcze w nim płonie, szarpane nieustannym wichrem myśli. Jedni wpadają w przygnębienie – doskonalą, to najlepsza chwila dla pierwszego przesłuchania! Inni wpadają w złość – tym lepiej, zaraz powiedzą śledczemu coś obraźliwego, pozwolą sobie na nieostrożność, to tylko ułatwi rozkręcenie sprawy.

16. Kiedy boksów nie starczało, był jeszcze inny sposób. Helena Strutinskaja w nowoczerkaskim NKWD została posadzona w korytarzu na taborecie – na sześć dni i nocy, tak, aby nie mogła ani się oprzeć, ani zasnąć, ani upaść i już nie wstać więcej. Na sześć dni i nocy! Spróbujcie posiedzieć tak sześć godzin.

Można też w charakterze wariantu sadzać więźnia na wysokim stołku, jakich używa się w laboratoriach, tak, żeby nie dosięgał podłogi nogami: bardzo ładnie wtedy puchną. Wystarczy 8–10 godzin takiego siedzenia.

Albo – już w czasie przesłuchania, kiedy aresztant jest cały jak na dłoni, posadzić go na zwykłym krześle, ale nie całkiem zwyczajnie: na samym brzeżku, na krawędzi siedzenia (jeszcze bliżej! jeszcze bliżej!) żeby nie spadł, ale żeby ta krawędź wrzynała się, jak należy, przez cały ciąg przesłuchania. I nie dać mu się ruszyć przez kilka godzin. Tylko tyle? Tylko tyle. Spróbujcie sami.

17. Zależnie od warunków boks może być zastąpiony przez dywizyjne jamy, jak to było w Gorochowieckim obozie wojskowym podczas Drugiej Wojny. Do takiej jamy, głębokości trzech metrów, szerokości – dwóch, spychano aresztanta; to była jego cela i wychodek zarazem przez kilka dni i nocy, spędzanych pod gołym niebem, a czasem w deszcz. Trzysta gramów chleba i wodę spuszczano mu tam na sznurku. Wyobraźcie sobie siebie samych w tym stanie, zaraz po aresztowaniu, kiedy wszystko jeszcze w człowieku kipi.

Może podobieństwo instrukcji, jakie otrzymały wszystkie Wydziały Specjalne Armii Czerwonej, a może podobieństwo koczowniczej sytuacji – doprowadziło do znacznego rozpowszechnienia tego sposobu. Tak więc, w 36. zmotoryzowanej dywizji strzeleckiej, która odznaczyła się w czasie walk pod Chałchyn–Golem, a w 1941 roku biwakowała na mongolskiej pustyni, aresztowanemu z miejsca dawano (naczelnik Wydziału Specjalnego Samulow) łopatę do ręki i kazano kopać grób ściśle określonych wymiarów (już tu widzimy skrzyżowanie z metodą psychologiczną!). Kiedy aresztant zagłębił się już powyżej pasa rozkazywano mu zaprzestać kopania i siąść na dnie jamy: głowy już mu wtedy nie było widać. Kilku takich jam pilnował jeden wartownik i zdawało się, że stoi w szczerym polu.60 Na tej pustyni trzymano podejrzanych – we dnie nic ich nie chroniło przed mongolskim upałem, zimnymi nocami nic nie mieli do przykrycia. Nie trzeba było żadnego katowania, na co to komu? Racja dzienna wynosiła sto gramów chleba i jeden kubek wody. 21–letni lejtnant Czulpieniew, kawał chłopa, bokser, przesiedział w tych warunkach MIESIĄC. Po dziesięciu dniach wszy roiły się na nim. Po piętnastu pierwszy raz wezwano go na przesłuchanie.

18. Kazać badanemu paść na kolana – nie w jakimś przenośnym sensie, tylko dosłownie: na kolana – i żeby nie śmiał przysiąść na piętach i żeby trzymał się prosto. Można kazać tak klęczeć przez 12 godzin, przez 24 i przez 48 – w gabinecie śledczego, albo nawet na korytarzu. (Sam śledczy może wschodzić do domu, spać, zażywać rozrywek, ten system jest opracowany w szczegółach: koło klęczącego człowieka stoi strażnik, wartownicy zmieniają się regularnie).61 Na kogo ten chwyt najlepiej działa? Na ludzi już skruszałych, już gotowych do kapitulacji. Bardzo się opłaca stosować go do kobiet. Iwanow–Razumnik informuje o pewnym wariancie tej metody: śledczy naprzód kazał młodemu Łordkipanidze klęknąć, a potem naszczał mu w twarz! No i co? Na Łordkipanidze nie było przedtem sposobu, a tu właśnie się załamał. Widać na dumnych też jest rada...

19. Albo kazać człowiekowi całkiem zwyczajnie stać. Można kazać stać tylko podczas przesłuchań, od tego też człowiek męczy się i załamuje. Można podczas przesłuchań dać mu usiąść, ale za to niech sobie postoi między jednym badaniem a drugim (stawia się wartownika i strażnik ma pilnować, żeby więzień nie opierał się o ścianę, a jeśli zaśnie i zwali się na ziemię, to ma go skopać i zmusić do stania). Czasem dość jednej doby takiego stania, żeby człowiek opadł z sił i zeznał co dusza zamarzy.

20. Przy wszystkich tych rodzajach stania, zwykle nie dają pić po 3–4–5 dni i nocy.

Coraz lepiej rozumiemy teraz znaczenie kombinowania metod psychologicznych z fizycznymi. Rozumie się też, że wszystkie wyżej opisane sposoby są kojarzone z

21. bezsennością, której nie doceniano jeszcze w średniowieczu: nie wiedziano wtedy, jak wąskie są ramy, w których człowiek zdolny jest do zachowania swojej osobowości. Brak snu (połączony przy tym z długim staniem, pragnieniem, jaskrawym światłem, strachem i niepewnością – jakich jeszcze tortur trzeba?!) mąci rozsądek, podkopuje wolę, pozbawia człowieka jego jaźni. (W noweli Czechowa Spać się chce sprawa jest jednak o wiele łatwiejsza, dziewczynka z noweli może położyć się na chwilę i wyłączyć świadomość, co już nawet po minucie – potrafi dać mózgowi trochę świeżości). Człowiek taki działa w stanie półświadomości, albo nawet niepoczytalności, tak, że nie wolno mieć do niego pretensji o to, co zeznał.62

Używano następującej formuły: „Wasze zeznania są nieszczere, dlatego nie dajemy wam spać!”. Niekiedy, dla większego fasonu, nie kazano stać, tylko sadzano na miękkiej kanapie, na której tym bardziej chciało się spać (dyżurny strażnik siedział obok i dawał kopniaka przy każdym zmrużeniu powiek). Oto jak opisuje jedna z ofiar (która spędziła przedtem dobę w zapluskwionym. boksie) swoje sensacje po tej męce: „Dreszcze wskutek utraty sporej ilości krwi. Zaschły spojówki, jakby kto trzymał przed samymi oczyma rozpalone żelazo. Język – spuchnięty z pragnienia i kłuje jak jeż przy najmniejszym ruchu. Konwulsyjne skurcze rżną gardło.

Brak snu jest potężną torturą, a – przy tym nie zostawia żadnych widocznych śladów, nie daje nawet powodu do skarg, gdyby nagle spadła z nieba nieoczekiwana inspekcja.63 „Nie dawano wam spać? Ale przecież to nie sanatorium! Nasi ludzie też razem z wami nie spali”. (Ale, odespali się we dnie). Można powiedzieć, że przymusowa bezsenność przestała należeć do kategorii tortur, stała się natomiast częścią regulaminu bezpieczeństwa państwowego i dlatego wymuszano ją w najtańszy sposób, bez żadnego dodatkowego nadzoru. We wszystkich więzieniach śledczych – panuje zasada, że nie wolno spać ani chwili od rannego apelu do wieczornego dzwonka (w Suchanowie i jeszcze w niektórych innych, prycze w tym celu są podnoszone i przytwierdzane do ściany, w innych – po prostu nie wolno się kłaść i zabrania się nawet drzemki na siedząco). A wszystkie ważniejsze przesłuchania – tylko w nocy. A więc automatycznie – każdy więzień śledczy nie ma czasu na sen przynajmniej pięć dni w tygodniu (w noc sobotnią i niedzielną sami przesłuchujący starają się wypocząć).

22. Poszerzeniem poprzedniego punktu jest konwejer śledczy. Więzień nie tylko nie śpi – ale nadto przez trzy–cztery doby bez przerwy jest przesłuchiwany przez wciąż zmieniających się śledczych.

23. Zapluskwiony boks, już wspomniany wyżej. W ciemnej, drewnianej szafie gnieżdżą się setki, może tysiące pluskiew. Z aresztanta zostaje zdarta marynarka albo bluza – i natychmiast rzucają się na niego głodne pluskwy, spełzając ze ścian i spadając z powały. Z początku, człowiek zaciekle walczy z mmi, rozgniata je na sobie i na ścianach, dusząc się od smrodu, ale po kilku godzinach słabnie i pozwala bez oporu ssać swoją krew.

24. Karcery. Jakkolwiek; źle byłoby w celi, w karcerze zawsze jest gorzej; widziana z karceru cela wydaje się rajem. W karcerze morzą człowieka głodem i zwykle chłodem (w Suchanowce są też gorące karcery). Na przykład – karcery w Lefortowie w ogóle nie są opalane, kaloryfery ogrzewają tylko korytarze. Po tych „ciepłych” korytarzach dyżurni strażnicy chodzą w walonkach i wałówkach. Aresztanta zaś zostawia się w spodniej bieliźnie, czasem w samych kalesonach i musi on w bezruchu (bo ciasno) spędzić tam dzień–trzy–pięć (gorącą sałamachę dają dopiero trzeciego dnia). W ciągu pierwszych chwil myślisz sobie, nie wytrzymam nawet godziny. Ale jakimś cudem człowiek wytrzymuje swoje pięć dni, wpędzając się czasem w chorobę na całe życie.

Karcery mają swoje urozmaicenia: wilgoć, wodę. Już po wojnie – Maszę G. w czerniowieckim więzieniu trzymano na bosaka dwie godziny w lodowatej wodzie po kostki – przyznaj się! (miała osiemnaście lat; jak jej żal było tych nóg – i jak długo jeszcze trzeba będzie tupać nimi po życiu!).

25 Czy można uznać za wariant karceru zamykanie na stojąco w płytkiej niszy? Już w 1933 roku w Chabarowskim GPU tak torturowano S.A. Czebotariewa: zamknęli go nagiego w betonowej niszy, tak, że nie mógł ani zgiąć kolan, ani rozgiąć i podnieść rąk, ani nawet obrócić głowy. Ale to nie wszystko. Na ciemię zaczęła mu kapać zimna woda (co za szablon!...) i spływać strugami po skórze. Rzecz jasna, nikt mu nie powiedział, że to wszystko ma trwać tylko dwadzieścia cztery godziny. Bardzo to było straszne, czy nie bardzo – dość, że stracił przytomność, następnego dnia po otwarciu drzwi znaleziono go jakby bez życia, ocknął się dopiero w szpitalnej pościeli. Aby przywrócić mu zmysły potrzebny był amoniak, kofeina, nacierania. Wcale nie od razu przypomniał sobie skąd się tu wziął, co działo się w przeddzień. Przez cały miesiąc nie było nawet z niego żadnego pożytku dla śledztwa. Ośmielamy się jednak sądzić, że ta nisza z kroplówką, wymyślone były nie dla samego tylko Czebotariewa. W 949 znajomy z Dniepropietrowska siedział w podobnej norze, bez kapania. Wolno chyba założyć, że między. Chabarowskiem a Dniepropietrowskiem, a jeszcze w ciągu 16 lat, istniało parę innych takich instytucji?

26. Głód był już wspomniany przy opisie akcji kombinowanych. To wcale nie taki rzadki chwyt – zmusić do zeznań głodem. W istocie element głodu, podobnie, jak wykorzystanie zalet nocy, stał się częścią składową procedury ogólnej. Skąpa racja dzienna, w 1933 roku, a więc w okresie pokoju – wynosiła 300 gramów chleba, a w 1945, na Łubiance – 450. Wygrywanie karty zakazów czy zezwoleń na kupy – to stosowane jest wszędzie, powszechnie, to uniwersalne. Ale zdarza się stosowanie głodu w trybie obostrzonym jak w wypadku Czulpieniewa: naprzód trzymali go przez miesiąc o tych stu gramach dziennie, a później przed tym człowiekiem, wyciągniętym z jamy, śledczy Sokoł stawiał menażkę zawiesistego barszczu, kładł pół bochna białego chleba, krajanego na skos (myślałby kto – co za różnica, jak go krajali, ale Czulpielniew po dziś utrzymuje, że właśnie przez ten sposób krajania chleba był wiele bardziej ponętny) – ale nie dał jeść ani razu. Jakie to wszystko staroświeckie, feudalne, jaskiniowe! Tylko tyle w tym nowego, że stosuje się toto w socjalistycznym społeczeństwie! – o podobnych chwytach inni też donoszą, to zdarza się często. Ale wróćmy jeszcze do przypadku Czebotariewa, bo bardzo jest pouczający, dzięki obecności kilku naraz komponentów. Wprowadzili go na 72 godziny do pokoju przesłuchań i jedyne, na co pozwalali mu – to ustęp. Nie pozwalali zaś; ani jeść, ani pić (a woda stała obok, w karafce), ani spać. W gabinecie cały czas było trzech przesłuchujących. Trudzili się na trzy zmiany. – Jeden przez cały czas (w milczeniu, nie zwracając się w ogolę do więźnia) coś pisał, drugi spał na kanapie, trzeci przechadzał się po gabinecie i gdy tylko Czebotariew wpadał w drzemkę – bił go. Co jakiś czas zamieniali się rolami. (A może ich samych karnie skoszarowano za niedołęstwo?). I nagle Czebotariew, widzi, ze mu przynoszą, obiad: tłusty barszcz ukraiński, kotlet schabowy ze smażonymi kartoflami i czerwone wino w kryształowej karafie. Ale mając całe życie wstręt do alkoholu, Czebotariew odmówił picia wina, nie bacząc na wszystkie namowy śledczego (za bardzo – też nie chcieli go zmuszać, to psułoby grę). Po obiedzie zaś powiedziano mu: „A teraz podpisz to, coś zeznał w obecności dwóch świadków!” – to znaczy wszystko co wymyślił ów milczek przy jednym śpiącym i drugim spacerującym oficerze śledczym. Po przeczytaniu pierwszej już stronicy, Czebotariew dowiedział się, że był za pan brat z najbardziej znanymi japońskimi generałami i że każdy dał mu jakieś szpiegowskie zlecenia. Zaczął więc przekreślać stronice. Tamci pobili go i przepędzili. A inny urzędnik KWŻD, Błaginin, aresztowany razem z nim po takich samych przejściach, napił się wina i mile wstawiony dał podpis – po czym został rozstrzelany: (Po trzydniowej głodówce starczy kieliszek! a tu karafka).

27. Bicie bez zostawiania śladów. Biją gumami, biją pałkami, biją też podłużnymi workami z piaskiem. Bardzo boli bicie po kościach, na przykład, kiedy śledczy kopie w goleń, gdzie kość jest tuż pod skórą. Kombryga Karpunicza–Brawena bito 21 dni pod rząd. (Teraz powiada: „Nawet po trzydziestu latach bolą wszystkie kości i głowa”). Wspominając przejścia własne i cudze, Karpunicz rozróżnia 52 sposoby bicia. Albo taki chwyt: przytwierdza się ręce więźnia specjalnymi uchwytami tak, żeby dłonie leżały na stole na płask – i bije się krawędzią liniału po stawach – aż człowiek zacznie wyć. Czy wybijanie zębów „klasyfikować jako osobny sposób?” (Karpuniczowi wybito ich osiem).64 Ogólnie wiadomo, że cios pięścią, w splot słoneczny zapiera człowiekowi dech, a najmniejszych śladów nie zostawia. Pułkownik z Lefortowa, Sidorow, już po wojnie stosował cios kaloszem w zwisające męskie genitalia (piłkarze, którzy kiedyś dostali piłką między nogi, mogą ten chwyt docenić). Ten ból nie da się z niczym porównać, i człowiek zwykle traci przytomność.65

28. W NKWD miasta Noworosyjsk wymyślono maszynki do zaciskania paznokci. U wielu więźniów z tego miasta widziano potem na etapach palce bez paznokci.

29. A kaftan bezpieczeństwa?

30. A łamanie kręgosłupa? (wciąż to samo chabarowskie GPU, rok 1933),

31. A wędzidło („jaskółka”)? Jest to metoda z Suchanowki, ale znają też Więzienie w Archangielsku (śledczy Iwkow, 1940 rok). Długi ręcznik z surowego płótna wsuwa się więźniowi między zęby (jak wędzidło) przerzucacie końce za plecy i wiąże się nimi nogi w kostkach. Poleż tak potem, człowieku, ze dwie doby na brzuchu, z trzeszczącym grzbietem, bez wody, bez jedzenia.


Czy trzeba jeszcze dalszego wyliczania? Czy dużo jeszcze tego? Wszystkiego, co wymyślić mogą syte nieroby, pozbawione ludzkich uczuć?

Bracie! Nie potępiaj tych, którzy trafili w ich ręce, którzy okazali się zbyt słabi i podpisali to, czego żądano...

nigdzie, ani w ”kulturalno–wychowawczych” oddziałach obozów, ani w bibliotekach rejonowych, – ani nawet w miastach średniej wielkości – nigdzie, powtarzam, nie widziałem na oczy, nie trzymałem w ręku, nie mogłem kupić, pożyczyć, ani nawet POPROSIĆ O POKAZANIE kodeksu sowieckich praw!67 I setki moich znajomych więźniów, z doświadczenia wiedzących coś o śledztwie, sądzie, a nierzadko też – o obozach i zesłaniu – otóż nikt z nich nie widział kodeksu i nie miał go w ręku!

I dopiero kiedy oba kodeksy przeżywały ostatnie dni swego trzydziestopięcioletniego istnienia i miały być z dnia na dzień zastąpione przez nowe, dopiero wtedy zobaczyłem je, – te bliźnięta zbroszurowane KK i KPK, na ladzie kiosku w moskiewskiej kolejce podziemnej (zdecydowano się zesłać je do handlu, jako zbędne już buble).

I teraz czytam je z rozrzewnieniem. Na przykład – KPK:

– Artykuł 136: funkcjonariusz śledczy nie ma prawa wymuszać na oskarżonym zeznań ani przyznania się do winy stosując przemoc i, groźby (jakby byli przy tym!);

– Artykuł 111: funkcjonariusz śledczy zobowiązany jest do wyjaśnienia wszystkich okoliczności usprawiedliwiających czyn podejrzanego, a także łagodzących jego winę.

(Ale ja walczyłem w Październiku o władzę rad!... Ja brałem udział w rozstrzelaniu Kołczaka!... Ja uczestniczyłem w akcji rozkułaczania!... Ja zaoszczędziłem państwu dziesięć milionów rubli!... Ja dwa razy byłem ranny na ostatniej wojnie!... Ja mam trzy ordery!...

NIE ZA TO WAS TERAZ SĄDZIMY! – szczerzy zęby historia uśmiechem oficera śledczego. – To, coście zrobili dobrego – nie ma nic wspólnego ze sprawą)..

– Artykuł 139: oskarżony ma prawo pisać swoje zeznania własnoręcznie i żądać wprowadzenia poprawek do protokołu napisanego przez oficera śledczego.

(Ech, gdybyż to człowiek zawczasu wiedział! A właściwie: gdybyż to naprawdę tak było! A w istocie błaga się śledczego, jak o łaskę – i zawsze daremnie – żeby nie pisał: „moje ohydne kalumnie” – zamiast „moje mylne wypowiedzi”, „nasz podziemny skład broni” – zamiast „mój zardzewiały fiński nóż”)

Czego potrzeba, aby być silniejszym od śledczego i całego tego potrzasku?

Trzeba wejść do więzienia bez drżenia o swoje, zostawione za bramą, pełne ciepła życie. Trzeba na progu sobie powiedzieć: moje życie się skończyło, trochę za wcześnie, ale co zrobić. Na wolność nigdy już nie wyjdę. Pisane mi jest, że zginę – teraz, albo trochę później, ale później będzie nawet jeszcze ciężej, lepiej więc prędko. Nie mam już nic własnego. Bliscy umarli dla mnie – i ja dla nich umarłem. Ciało moje jest dla mnie od dzisiaj czymś obcym i bezużytecznym. Tylko duch mój i moje sumienie są dla mnie dalej drogie i ważne.

Takiemu więźniowi śledztwo może nie dać rady!

Tylko ten zwycięży, który wyrzeknie się wszystkiego!

Ale jak zamienić swoje ciało w kamień?

Przecież z kółka Bierdiajewców zrobiono marionetki przed procesem, a – z niego samego, nie. Chciano go wplątać w sprawę, aresztowany był dwa razy, zaprowadzono go (w 1922 roku) na nocne przesłuchanie do Dzierżyńskiego, w obecności Kamieniewa (a zatem on też nie stronił od walki ideologicznej za pośrednictwem Czeki). Ale Bierdiajew nie poniżał się, nie skomlał, tylko przedstawił im bez żadnych kompromisów te religijne i moralne zasady, które nie pozwalały mu uznać panującej w Rosji władzy – po czym nie tylko uznano, że jest on dla sądu bezużyteczny, ale – wypuszczono go na wolność!

Obstawał przy swoich poglądach.

N. Stolarowa wspomina pewną swoją sąsiadkę z butyrskich nar, staruszkę. Przesłuchiwano ją noc w noc. Dwa lata przedtem nocował w jej mieszkaniu były metropolita, będący w Moskwie przejazdem, bo uciekł z zesłania. – „Wcale nie były, tylko prawdziwy! A to prawda, że Bóg mi go pozwolił gościć”. – Tak, w porządku. A do kogo pojechał z Moskwy dalej? – „Wiem, ale nie powiem!” (Metropolita, dzięki całemu łańcuszkowi wiernych, uciekł już do Finlandii). Oficerowie śledczy pracowali na zmianę i zbierali się grupami, wymachiwali pięściami przed nosem staruchy, ona zaś mówiła im wciąż to samo: „Nic ze mną nie porobicie, choćbyście mnie na kawałki rąbali. Przecież wy się boicie naczalstwa, boicie się siebie nawzajem, boicie się nawet mnie zabić. (Bo „zgubią nitkę”) A ja – ja niczego się nie boję! Mogę choćby zaraz stawać przed Panem Bogiem, niech mnie sądzi!”

Podane cytaty są trochę dla Was, a trochę dla mnie, żeby mi nie przepadły. Czytając „Archipelag” zastanawiam się jak niski był upadek państwa sowieckiego. Jak bardzo różniło się od dawnych państw czy cywilizacji opartych na niewolnictwie? Niezliczone były przypadki łamania wszelkich, niestety tylko wirtualnych praw. Równocześnie wciąż dbano o pozory, wymuszano zeznania, fabrykowano dowody, prowadzono niby—dochodzenia, a niektórych szczęśliwców puszczano wolno z braku podstaw do wydania wyroku. Od czego zależało to, czy za niezłożenie podpisu pod zmyślonymi zeznaniami zyskiwało się wolność czy kulę w głowę? Od resztek moralności, które zostały gdzieś w głowach NKWD i jego poprzedników? Może rozjaśni to nieco dalsza lektura, a zostało jej jeszcze bardzo dużo.

wtorek, 9 marca 2010

Teoria Strun

Świetny 3-odcinkowy serial o Teorii Strun. W bardzo przystępny sposób wyjaśnia całą ideę. Nie wiem czemu nie da się wkleić tutaj playlisty, ale na stronie użytkownika ogląda się wygodnie. Polecam!

poniedziałek, 8 marca 2010

Wpłatomaty

W 2000 r. na rynku pojawił się pierwszy i jak dotąd jedyny bank internetowy. Oferta mBanku była i wciąż jest dość konkurencyjna. Największym problemem był brak możliwości wpłaty gotówkowej, co odstraszało wielu klientów. Rozwiązaniem problemu miały być wpłatomaty – mityczne maszyny, do których trzeba było podróżować, niczym do legendarnego Sezamu, aby zdeponować swoją gotówkę. Miały, bo nie zawsze są.

Ostatnio byłem zmuszony zasilić swoje konto odrobiną gotówki. Zatem jak przystało na 2010 rok, sprawdziłem w Internecie, który wpłatomat będzie dla mnie najwygodniejszy, skontrolowałem godziny otwarcia, upewniłem się, że jest czynny i ruszyłem w podróż. Bardzo blisko nie było, ale też nie musiałem gnać na drugi koniec miasta. Tak mi się przynajmniej wydawało–

Kiedy dotarłem na miejsce i odnalazłem maszynę, okazało się, że jednak czynna nie jest. Na stoisku już tylko hulał wiatr, więc nie było nawet komu się poskarżyć. Pozostała mi tylko infolinia. Po wklepaniu swojego numeru klienta i odsłuchaniu zbędnych regułek nabijających rachunek telefoniczny, mogłem wylać pretensje na bogu ducha winnego konsultanta. Cóż, taka praca. Zażądałem wskazania czynnego wpłatomatu, a była to godzina 20.50. Pan po drugiej stronie znalazł takowy w innym nie-tak-dalekim centrum handlowym. Ba, są tam nawet dwa wpłatomaty! Jeden czynny do 22, a drugi do 21. Oczywiście okazało się, że czynny jest tylko jeden, ten do 21. Szanse na zdążenie były niewielkie, więc zostało mi tylko przejechanie pół miasta do czynnego automatu w samym centrum.

Można by stwierdzić, że miałem pecha, ale nie taka ma być puenta. Konsultant na infolinii był w stanie rzetelnie sprawdzić status wpłatomatu. Niestety bank nie jest łaskaw udostępnić tych samych informacji na stronie. Tam zdecydowana większość wpłatomatów jest czynna, łącznie z dwoma z których nie mogłem skorzystać. Po co więc w ogóle podawać to na stronie? Jeśli nie byłoby tam statusów, nauczony doświadczeniem, zadzwoniłbym i upewnił się, że nie pojadę na darmo.

Nie miałem zbyt wielu okazji korzystać z tych tajemnych maszyn, ale o ile pamięć mnie nie zawodzi, udało mi się mniej więcej w połowie przypadków. Trochę mało.

A Real dokonał pięknej remontady – przegrywając już 0:2, wygrali 3:2.