czwartek, 18 listopada 2010

Zakaz palenia

Od poniedziałku obowiązuje nowa ustawa znacznie ograniczająca możliwość palenia tytoniu. W Sieci dwie strony, zwolennicy i przeciwnicy wprowadzonych zakazów, zawzięcie kruszą kopie. Co ciekawe granica między nimi nie przebiega wcale między niepalącymi a miłośnikami dymu. Wśród przeciwników ustawy znalazło się wielu niepalących, dla których wolność gospodarcza, a więc i umożliwianie palenia tytoniu na terenie własnego przedsiębiorstwa, jest ważniejsza niż osobiste podejście do dymu. Oczywiście są też tacy, którzy choć sami palą, godzą się z zakazem i widzą jego plusy.

W przypadku tej ustawy wydaje mi się, że władza chciała być zbyt „europejska” i bezmyślnie skopiowano rozwiązania z innych krajów. Państwo staje w rozkroku z jednej strony walcząc z paleniem, a z drugiej czerpiąc ogromne przychody z tytułu akcyzy. O ile mało kto sprzeciwia się obowiązywaniu ustawy na przystankach, w szkołach czy zakładach pracy, to dyskusja o paleniu w knajpach rozgrzewa atmosferę do białości. Co niektórzy wspominają jeszcze o problematycznym zakazie w pociągach, którymi nieraz podróżuje się kilkanaście godzin.

Argumenty pojawiają się różne. Niektórzy dym traktują niemal jak iperyt, którym palacze niszczą ich zdrowie, inni odwołują się tylko do smrodu, którego nie tolerują. Dla jeszcze innych nie do zniesienia jest to, że muszą wyprać ubranie. Są osoby, które cieszą się, że wreszcie będą mogły wyjść z domu. Aż strach pomyśleć co będzie się działo, gdy wylegną ze swoich nor w przepoconych podkoszulkach i wyciągniętych swetrach, których teraz nie będą musieli prać. Z drugiej strony pojawia się obrona status quo, do którego wszyscy przywykli, twierdzenia, że większość w knajpach pali, a teraz ogranicza się ich swobodę. Obroty właścicieli mają spaść, ograniczane jest ich prawo własności. Przeciwnicy słusznie podnoszą, że mamy wolny rynek, miejsca z zakazem palenia funkcjonują (vide akcja „Lokal bez papierosa”), ale najwyraźniej nie potrzeba ich tak wielu, skoro stanowią mniejszość. Wytaczane jest ciekawe porównanie do muzyki - jeśli w danym miejscu mi się nie podoba, to do niego nie chodzę, a nie przymuszam właściciela do jej zmiany.

Oczywiście, jak to często z naszym prawem bywa, wylano dziecko z kąpielą. Zakazano palenia nawet w miejscach, gdzie przychodzili sami palacze, w zadymionych spelunkach, do których nikt nie trafia przez przypadek. Umożliwienie klientom palenia w knajpie jest kosztowne, do tego uciążliwe dla samych palaczy. A można było rozwiązać sprawę znacznie lepiej, godząc obie strony barykady. Pomysłów zapewne pojawiłoby się wiele. To, co mi przychodzi na myśl, to mądre złagodzenie restrykcji. Wystarczyło wprowadzić przymus rozdziału miejsc w lokalach o większej powierzchni. Nie wiem, czy powinno być to 50 czy 100 m2, ale dało by się znaleźć tutaj odpowiednią wielkość. W takich lokalach powinno dać się spędzić czas i podejść do baru bez kontaktu z dymem. Po co ograniczać sprzedaż w przestrzeni dla palących, skoro w lokalu jest kilka barów? Któryś mógłby być zlokalizowany w części dla palących. Ewentualny parkiet i oczywiście toalety, musiałyby znajdować się w części dla niepalących. Czy ktoś by na tym ucierpiał? W przypadku mniejszych lokali, gdzie nie ma możliwości podziału, właściciel sam decydowałby o pozwoleniu na palenie. Choć niechętnie myślę o kolejnym polu koncesjonowania, to pozwolenie na prowadzenie lokalu bez papierosów mogłoby być po prostu tańsze. Wolny rynek wciąż by działał, a właściciele mieliby dodatkową zachętę do dbania o czyste powietrze. W przypadku pociągów, przewoźnik powinien mieć prawo stworzenia całego wagonu dla palących. Wystarczyło zastrzec jakiś stosunek czystych do zadymionych i problem byłby z głowy. Na długich trasach, gdzie wagonów jest więcej, dałoby się palić, a na krótszych nie ma takiej potrzeby. To pierwszy pomysł z brzegu, a na pewno dało by się wymyślić jeszcze lepsze rozwiązania. Niestety zabrakło chęci, a nieustanne patrzenie na słupki poparcia nie pozwoliło spojrzeć szerzej na problem.