niedziela, 26 grudnia 2010

Podróże z Ryszardem

Blogowa płodność zbliża się do naturalnej dla rodzaju ludzkiego — płodny jestem raz w miesiącu. Mogło być gorzej, bo nowy post mógłby się rodzić raz w roku. Czemu nie pisuję? A bo nie ma o czym. Od szarości codziennego dnia, przerywanej wieczornymi wysiłkami na różnych frontach, ucieczki są krótkie. Uciekam w lekturę.

W ostatnich tygodniach przez moje ręce i mikry ekran mojego telefonu przewinęły się dwa dzieła geniusza. Pierwszym był „Szachinszach”, a parę dni temu skończyłem „Podróże z Herodotem”. Jak niektórzy wiedzą, to nie pierwsze książki Kapuścińskiego jakie przeczytałem, ale od „Imperium” minęło prawie dziesięć miesięcy, a od „Cesarza” i „Hebanu” jeszcze więcej. Nie będę rozpisywał się o tematyce poruszanej w przeczytanych książkach.

W skrócie, „Szachinszach” to historia władzy i upadku Mohameda Rezy Pahlaviego, którego obalono w rewolucji 1979 roku, na której czele stał Ajatollach Homeini. Zaskoczyłem się w tym przypadku brakiem jednego konkretnego wybuchu, eksplozji, której oczekiwałem przez większość książki. Ciekawsze jednak jest to co działo się przed rewolucją. Opisy działań aparatu bezpieczeństwa, nieraz absurdalnych, często nieracjonalnych zachowań władcy, niebotycznych planów realizowanych z absolutną niezdarnością i ignorancją pozwalają zrozumieć, dlaczego irańskie społeczeństwo oddało władzę w ręce islamskich duchownych. Także tło historyczne sięgające początków islamu pozwala trochę lepiej zrozumieć tę odległą kulturę. Poza tym w zdumienie wpędził mnie stopień podobieństwa Szacha i cesarza Haile Selasie, ich niemal identyczne podejście do państwa, w którym panowali.

„Podróże z Herodotem” to książka obejmująca znacznie więcej tematów. To sprawozdanie z licznych podróży najsłynniejszego polskiego reportera, w których często towarzyszyły mu „Dzieje” Herodota. Dzięki tej książce poznajemy autora niemal od samego początku, od krótkich wspomnień dzieciństwa w czasie wojny, studiów, przez pierwsze reportaże dla „Sztandaru Młodych”, marzenia o wyjeździe zagranicę („Myślałem o Czechosłowacji”), pierwszą podróż zagraniczną do Indii, „wymianę” w Chinach, podróże po innych krajach Azji i Afryce. Ponadto liczne wtrącenia Herodota, pozwalają śledzić wybrane przez autora starożytne dzieje Greków czy Persów. Herodota Kapuściński widzi jako pierwszego reportera, sprawozdawcę, o którym nie wiemy dziś zbyt wiele. Podziwia go za swego rodzaju profesjonalizm, a równocześnie pionierskie podejście, czerpie z niego inspirację. Dzięki temu czytelnik odbiera Kapuścińskiego jako Herodota naszych czasów, mimo całkiem innych warunków, mają wiele wspólnych cech.

Nie chcę pisać tu rozległych streszczeń książek, myślę, że te da się znaleźć gdzieś w przepastnych głębiach Internetu, z resztą, to nie lektura szkolna, żeby wysługiwać się brykiem. Warto wymienione książki przeczytać samodzielnie od początku do końca. Pozwalają zrozumieć nieco większą cząstkę świata, zapamiętać kilka ciekawych historii, zabierają czytelnika w niskobudżetową podróż po dalekich krajach, a co więcej, po odległych czasach. Przede wszystkim jednak, szczególnie „Podróże z Herodotem” wzbudziły we mnie ogromną żądzę podróży. Podróży jakiejkolwiek, pozwalającej poznać nowe miejsca, nowe klimaty, nowych ludzi i ich nudne, ale wyjątkowe historie. Zachęciły, żeby stać się reporterem na własne potrzeby, zwracać uwagę na detale, poznawać więcej niż zwykły turysta. Podróż taka nie musi być usłana różami, dopięta na ostatni guzik, dokładnie zaplanowana, spędzona w wygodnych hotelach czy pensjonatach, wygodnych fotelach pociągów czy samolotów. Podróż i poznawanie świata za wszelką cenę, a równocześnie podróż daleka od tych z rodzaju „naćpać się i najebać”, tylko w innym niż zwykle miejscu. Mam nadzieję, że do czasu letniego urlopu zapał mi nie przejdzie, a spędzony w drodze czas będzie tak udany, jak wycieczka po Europie i równie godny pozazdroszczenia.