niedziela, 31 lipca 2011

„Lengyel, magyar – két jó barát, együtt harcol, s issza borát

Wyprawa na Węgry udała się niemal perfekcyjnie. Zrealizowałem swój plan zwiedzania prawie w stu procentach. Jazda stopem też okazała się generalnie sukcesem. Problemy były właściwie tylko pierwszego dnia, gdy ledwie udało mi się dotrzeć do Chyżnego. Później było tylko lepiej i lepiej.

Nie wiem na ile uda mi się stworzyć blogową relację ze swojej podróży, bo przyznam szczerze, że trochę szkoda mi czasu. W podróży prowadziłem dziennik, a zapiski z 18 dni zajęły w sumie 60 stron, z grubsza licząc jakieś 10000 słów. Nie wiem na ile będzie to ciekawe dla innych, bo starałem się zapisywać wszystko, co miało jakiś wpływ na moją podróż, wszystko co robiłem, co widziałem i jak podróżowałem. Do tego publikacja postów na blogu wymaga na pewno trochę pracy redakcyjnej, bo na papierze stylem zbytnio się nie przejmowałem, przede wszystkim chciałem zachować treść, a nie formę. Z pewnością klepania nie zacznę dziś wieczorem, ale może wkrótce spotkają się ze sobą w czasie brak ciekawszych zajęć i zapał do publikacji.

Teraz ograniczę się do ogólnego komentarza. Jazda stopem na niezbyt duże odległości sprawdza się rewelacyjnie. Wszystkie swoje podróże zamknąłem w kilku godzinach, oczywiście wyłączając pierwszy, deszczowy dzień. Nawet powrót z Bratysławy trwał ok. 10 godzin, w tym godzina zmarnowana przez ulewę w Żylinie, a później jeszcze szukanie właściwego punktu dla autostopowicza, a trasa miała ponad 400km. Najgorsze były przypadki, gdy na właściwe miejsce musiałem dojść kilka kilometrów. Pół godziny w pełnym słońcu, z ciężkim plecakiem, to nie jest najprzyjemniejsza część wakacji. Jednym z błędów, które popełniłem był dobór trasy z Debrecena do Szegedu. Zamiast wybrać autostradę i nadłożyć trochę drogi, ale mieć niemal pewność co do możliwości zdobycia transportu, zdecydowałem się na zwykłą drogę krajową, prowadzącą przez wioski i miasteczka. O ile pierwszy etap poszedł dość gładko, tak później zaczęły się schody, a to z powodu bardzo słabego ruchu. I tak skuteczność w takich warunkach miałem niezłą, bo ani razu nie czekałem bardzo długo, ale gdyby nie wyjątkowo szczęśliwy zbieg okoliczności, pewnie do Szegedu dojechałbym autobusem. Alternatywą był jeszcze pociąg, gdybym dotarł do Bekescsaby.

Jeszcze większym powodzeniem okazał się couchsurfing. Gościnność, szczodrość i otwartość moich gospodarzy znacznie przekroczyły moje wyobrażenia, czy oczekiwania. Wiadomo, niektórzy starali się bardziej, niektórzy byli milsi od innych, z niektórymi po prostu łatwiej znajdowałem wspólny język, ale każdemu bez wyjątku jestem wdzięczny i każdą z osób na pewno chętnie ugoszczę w Krakowie, jeśli będzie taka możliwość i potrzeba. CS okazał się nie tylko darmowym noclegiem, ale przede wszystkim darmową kopalnią przyjaznych osób. Będę starał się choć odrobinę pielęgnować te znajomości, bo praktycznie każda ze spotkanych osób była warta uwagi i poświęcenia czasu. Polecam couchsurfing w każdym możliwym przejawie. To doskonała szansa na poznawanie nowych ludzi, podróżowanie i dzielenie się z innymi tym, czym dysponujemy najlepszym.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

zapraszamy na Naszą Klasę na profil Karpatia Fan Club - wątki prowęgierskie i patriotyczne, szczególnie dziś to bardzo ważne!

minden jót kivanunk!
KFC