wtorek, 24 kwietnia 2007

Nieoczekiwany gość

Przed chwilą miało miejsce bardzo niezwykłe i zarazem niezwykle emocjonujące zdarzenie. Wieczór był jakich wiele. Siedzieliśmy przy komputerach, ucząc się, czy to marnując czas. W tle leciał skrót meczu Ligi Mistrzów, a przede mną złowrogo leżał zeszyt do francuskiego.

Wtem, ni stąd ni z owąd, w pokoju rozległ się szmer, a oczom moim ukazał się jeszcze niezidentyfikowany obiekt latający. W pierwszej chwili pomyślałem, widząc kolor skrzydeł stworzenia, że to zabłąkany wróbel cierpiący na bezsenność, który zabłądził aż na wysokość 10 piętra i widząc światło postanowił złożyć nam wizytę. Doleciał on do ściany i zawrócił w stronę okna na którym chwilowo przycupnął. Ze sporym niepokojem zauważyłem, że przyjął pozycję z głową skierowaną ku podłodze. Rozpoznanie było szybkie i bezbłędne. Nietoperz! Emocje, które nagle się obudziły były skutkiem zupełnie niezasłużonej niesławy, jaka otacza te, niegroźne przecież, latające ssaki. Pierwsza nasza reakcja niewiele miała wspólnego z racjonalnością, a blisko jej było do zwykłej paniki. Zarzuciłem kaptur, a współlokator skulił się unikając kontaktu z "krwiożerczą bestią". Nasz gość zrobił kilka rund wokół pokoju, przysiadając, a właściwie zawisając momentami na karniszu, po czym przy kolejnym kontakcie ze ścianą zsunął się za łóżko. Chyba nieco otumaniony tym zderzeniem wygramolił się z pościeli, przebrnął przez buty i zaczął chować się pod zwisającym prześcieradłem. W międzyczasie odzyskaliśmy już zimną krew i złapaliśmy za aparaty, aby uwiecznić tę niecodzienną wizytę. Nietoperz wydobywał z siebie piskliwe dźwięki, nie wiem czy celem odstraszenia nas, czy też zorientowania się w swojej sytuacji i bardzo niezdarnie próbował wybrnąć z opresji. Po kilku ujeciach, korzystając z jego chwilowej niemocy, wziąłem plasikowy pojemnik i postanowiliśmy małemu futrzakowi pomóc. Przykryłem go pojemnikiem i zacząłem delikatnie wsuwać jego pokrywę, aby nie uszkodzić nietoperzowych kończyn, podobnie jak robi się to z pudełkiem od zapałek w trakcie nieinwazyjnego usuwania pszczół czy os z okna. Pokrywa powoli zaczynała więzić przybysza, a ten coraz bardziej tracił orientację. Kiedy wreszcie znalazł się dość bezpiecznie zamknięty w pudełku, po chwili szamotaniny przestał dawać oznaki życia. Nie mogliśmy powstrzymać się od jego prezentacji naszym sąsiadkom, więc otumanionemu więźniowi zafundowaliśmy chwilowy spacer. Już w jego trakcie przestał się ruszać. Nabrałem przekonania, że doznał jakichś obrażeń, bądź nie wytrzymał stresu i staniemy się nieszczęśliwymi posiadaczami nietoperzych zwłok. Dając mu szansę na odzyskanie przytomności położyłem go na parapecie i oczywiście zamknąłem okno, aby znowu nie wpadły mu do głowy jakieś niemądre pomysły. Po kilku minutach wciąż nie dawał oznak życia, a ja zacząłem się zastanawiać jak usunąć go z pudełka, bądź co bądź przeznaczonego do przechowywania żywności. Jednak po kilku następnych minutach, kiedy chciałem zrobić jeszcze kilka fotografii denata, po tym nie było już śladu.

Long live, our guest!

Brak komentarzy: