poniedziałek, 14 maja 2007

Juwenalia

Po dłuższej przerwie wracam do pisania, chociaż wciąż tylko do notatnika, w oczekiwaniu na ożywienie bloga, którego nowej instancji nie chce mi się stawiać, choć pewnie byłoby to rozwiązaniem lepszym. Wracając do meritum, czas opisać imprezę wyjątkową, która jest tylko raz do roku i większość ludzi może przeżyć takich imprez czy wydarzeń tylko pięć. Chodzi mianowicie o Juwenalia.

Jak na Kraków przystało, w Juwenalia "dzieje się". Cały tydzień koncertów, imprez, grilli etc. Niestety ciężki trzeci rok nie pozwolił mi skorzystać z całego tygodnia, ale i tak było przyjemnie. Początkiem mogę uznać wtorek, kiedy to wybraliśmy się na Kabaretową Scenę Dwójki do "pięknej, klimatyzowanej sali krakowskiego klubu Rotunda". Tradycyjnie bilety wygrałem w konkursie, co uznaję za jedyne usprawiedliwienie dla organizatorów, którzy wpuścili zbyt wielu widzów. Siedzieliśmy w progu, gdzie akustyka była marna, a za plecami oprócz kolejnych kilku widzów był bar, z którego, co naturalne, dochodziły liczne hałasy. Mimo że momentami ciężko było usłyszeć prowadzącego Artura Andrusa i niektóre kwestie aktorów, a sam program był wyjątkowo krótki, całość i tak należy uznać za udaną. Największą furorę, co nie dziwi, zrobiły kabarety Neo-nówka i Paranienormalni. Godny uwagi okazał się też, co z kolei nieco mnie zaskoczyło, Kabaret Skeczów Męczących, który odszedł od pierwotnej formuły parodii, co absolutnie wyszło im na dobre. Później udaliśmy się do knajpy, na chyba najdłuższą w życiu "godzinę".

Kolejnym dniem zabawy, był czwartek. Dzień głównego koncertu juwenaliowego na boisku Wisły. Wystąpiły na nim Rewolucja, Strachy na lachy, Coma i Myslovitz. Niestety nie spełnił on moich oczekiwań i nie byłem sam w tym poglądzie. Ponieważ koncert zaczynał się już o 17, to tradycyjnie już nie zdążyliśmy na jego początek. Nie mieliśmy okazji posłuchać Rewolucji, a i przy Strachach się nie bawiliśmy, ponieważ dostaliśmy się na stadion już w trakcie występu. I tak liczyliśmy na gwiazdy wieczoru, Comę, a ja przede wszystkim na Myslovitz. Niestety Coma nie wypadła lepiej niż na płytach, czyli była po prostu lekko monotonna, żeby nie powiedzieć nudna. Pozostało zacierać ręce na występ Myslovitz. Ci jednak sprawili kolejny zawód. Jest to kwestia gustu, ale większość osób zainteresowanych tą kapelą skłania się raczej ku ich starszym utworom, z takich płyt jak Sun Machine, Z rozmyślań przy śniadaniu i Korova Milky Bar. Artyści, być może z zamierzeniem promocji, najwięcej grali utworów z nowszych krążków, które niestety tak już do mnie nie trafiają. Cóż, koncert jak koncert, 15 złotych za bilet to nie fortuna.

Piątek to dzień juwenaliowego korowodu. Ta część obchodów, w której miałem okazję uczestniczyć pierwszy raz, okazała się rewelacyjna. Tysiące przebranych, krzyczących, śpiewających studentów zmierzały z miasteczka studenckiego AGH na Rynek, gdzie rozstawiona była scena, na której odbywały się prezentacje uczelni (naszą jakoś przegapiłem) i wybory najlepszego przebrania. Największą furorę zrobił zastęp Spartan, wzorowanych na filmie "300", uzbrojonych w drewniane włócznie (nieco za krótkie, ale i tak efektowne) oraz tekturowe hełmy, tarcze i nagolenniki. W przebraniach, jako zespół prezentowali się imponująco. Na pochodzie można było spotkać też kierowcę w bolidzie F1, dziesiątki "transwestytów", księży, łącznie z Ojcem Dyrektorem, dwóch wicepremierów, policjantów, wielkie papierosy, kartonowy autobus i wiele innych pomysłowych przebrań. My przebraliśmy się minimalistycznie, ale całkiem pomysłowo, również zdobywając popularność wśród części braci studenckiej. Mianowicie w kilka osób założyliśmy maski Marcina Mroczka. Szczególny entuzjazm budziły one u kobiet, co jest z resztą naturalne. Niektóre robiły sobie z nami zdjęcia, inne chciały tańczyć, a większość przyjmowała nas z rozbawieniem, czyli zrealizowaliśmy swój cel.

Po udziale w pochodzie, nie rozumiem głosów przeciwników juwenaliów czy samego korowodu. Wydarzenie to stwarza niepowtarzalny klimat studiowania, pozostawia długotrwałe, radosne wspomnienia i pozwala choć na chwilę oderwać się od szarości codziennego uczelnianego życia. Stanowi niewątpliwą reklamę i zachętę dla przyszłych studentów, przyciągając ich do miasta. Można nawet z pewną dozą prawdopodobieństwa stwierdzić, że jest to najważniejszy czynnik, którym kierują się abiturienci przy wyborze uczelni. Bo przecież właśnie Juwenalia są kwintesencją i oddają cały klimat studiów w mieście.

Piątkowego wieczoru, po przydługiej drzemce, wybrałem się na koncert VooVoo i Raz, Dwa, Trzy. Moje uczucia są mieszane, z przewagą tych pozytywnych. Właściwie największym minusem koncertu była ponadpółtoragodzinna kolejka do wejścia, która niestety nie dała mi posłuchać pierwszego zespołu. Kiedy dostaliśmy się na plac przy Żaczku, Wojtek Waglewski i jego ekipa żegnali się już ze słuchaczami. Osłodą okazał się rewelacyjny koncert jaki dało Raz, Dwa, Trzy. Miałem okazję doświadczyć niepowtarzalnego brzmienia dobrze znanych piosenek tego zespołu. Mogę powiedzieć, że każdy zespół tak powinien grać na koncertach. Adam Nowak wraz z kolegami stworzyli niepowtarzalny klimat, dodając wyjątkowe elementy do granych utworów. Po prostu ożywili swój repertuar, dodali do niego ogrom emocji, pokazując, że warto było odstać swoje w kolejce.

Sobota ograniczyła się już do odpoczynku, grilla, którego popsuć nam chciała pogoda i imprezy w gronie najbliższych znajomych. Niedziela natomiast była już powrotem do smutnych, monotonnych obowiązków studenta III roku Informatyki i Ekonometrii w Akademii Ekonomicznej, która, warto wspomnieć, w tym roku przygotowała dla studentów raczej parodię Juwenaliów, niż prawdziwą rozrywkę, o którą przynajmniej odrobinę postarano się w zeszłym roku. Cóż, nic nowego.

Brak komentarzy: