sobota, 6 września 2008

Eurotrip cz.II

Ze zwłoką znacznie dłuższą niż planowałem, wracam do relacji z wyjazdu. W poprzednim poście zostawiłem nas w centrum Berlina, z którego wydostaliśmy się już bez nieprzyjemnych czy nawet śmiesznych sytuacji i ok. 14 ruszyliśmy w drogę.

Droga niestety nie okazała się do końca szczęśliwa. Z nieznanych nam do dziś powodów, bo nie było widać żadnych robót czy wypadku, trzypasmowa niemiecka autostrada była zakorkowana. W korku tym tkwiliśmy co najmniej dwie godziny, a później trafił się jeszcze jeden, choć nie tak czasochłonny. Z tego powodu do Amsterdamu dotarliśmy późnym wieczorem, ok. 23:30. Niestety Holandia przywitała nas deszczem.

Gwoli ścisłości wylądowaliśmy w miejscowości Uitdam, gdzie znajduje się kemping i marina. Nie mogąc znaleźć po ciemku kempingu, postanowiliśmy rozejrzeć się po okolicy. Szczęśliwie udało nam się znaleźć kogoś, kto jeszcze krzątał się po domu i zapytaliśmy o kemping. Holender nie tylko udzielił nam niezbędnych informacji, ale zaproponował rozbicie namiotu u niego w ogródku, jeśli pole namiotowe będzie zamknięte. Rzeczywiście zamknięte było, więc wróciliśmy do naszego nowego znajomego. Udostępnił nam nie tylko kawałek trawnika, gdzie stanęliśmy samochodem, ale też, z racji pogody, zrobił nam miejsce w swojej rupieciarni, gdzie rozłożyliśmy się z materacem i karimatami. Udostępnił nam też swoją łazienkę. Aby nie być dłużnymi, przynieśliśmy kilka Żubrów i zaczęliśmy gadać o wszystkim i niczym. Okazało się, że nasz gospodarz zajmuje się renowacją szaf grających. Jedną z nich, najwięcej wartą, pochodzącą z lat 60., miał w swoim domu jako eksponat. Nie ma między nami zgody co do tego, jaką szafa ta ma wartość - 14 czy 40 tys. euro.Maszyna robi wrażenie. Muzyka nagrana jest na ok. 200 winylowych płytach, a całość obsługiwana jest mechanicznie. Co więcej model ten był jednym z pierwszych, które umożliwiały kolejkowanie piosenek, co stanowiło niewątpliwy postęp. Mieliśmy okazję obsługiwać ten piękny sprzęt. Piosenki również wpisywały się w klimat tamtych czasów - The Doors, Elvis i wiele, wiele innych, których nie pamiętam lub nie znałem. Później gospodarz zaprowadził nas jeszcze nad wał zaraz za domem, pokazał łódkę i poszliśmy spać do wspomnianej szopy i samochodu.

Następnego dnia przenieśliśmy się na kemping i autobusem pojechaliśmy do miasta. Amsterdam jest miastem zdecydowanie specyficznym. Sporo przemieszanych kultur, a nawet ras, dużo turystów i widoczna na każdym kroku swoboda. Sporo akcentów nawiązujących do kultury hipisów, bezpruderyjność, dzielnica czerwonych latarń Wallen, legalizacja, to wszystko ściąga miliony turystów, a mieszkańcom pozwala czuć się w każdym miejscu jak u siebie w domu.

Zwiedzanie zaczęliśmy od jednej z osobliwości miasta. W dzielnicy Wallen stoi najstarszy kościół w mieście. Pech chciał, że jest to też dzielnica rozpusty i przed kościołem stoi statuetka prostytutki, postawiona niejako w hołdzie wszystkim pracownikom seksualnym na świecie, mająca podnosić szacunek do tego zawodu. Intensywnego zwiedzania pierwszego dnia nie było, z racji, że chcieliśmy na początek trochę odpocząć, poobijać się. Korzystaliśmy więc z całkiem ładnej pogody, pływaliśmy w słodkim morzu, pograliśmy trochę w piłkę, a ostatniego dnia podjechaliśmy na parking przy metrze i wzięliśmy się za zwiedzanie. Wiele tego nie było, bo skupiliśmy się na najważniejszych miejscach, a i pogoda nas nie rozpieszczała. Obeszliśmy stare miasto, zobaczyliśmy dom Rembrandta i Muzeum Narodowe jego imienia i wieczorem pomknęliśmy w kierunku Paryża.

Na dziś tyle. I tak zajęło mi to mnóstwo czasu.

Brak komentarzy: