poniedziałek, 28 stycznia 2008

SDM

Korzystając z dłuższej chwili wolnego czasu i spokojnej samotności przed komputerem wypada napisać co nieco o koncercie Starego Dobrego Małżeństwa, który odbył się w zeszłym tygodniu. Być może tygodniowa perspektywa pozwoli ująć wydarzenie w bardziej obiektywnym świetle.

Zacząć trzeba mi od tego, że oczekiwałem po koncercie wiele. SDM gra w krakowskiej Rotundzie co roku, a ja chcąc za każdym razem iść na koncert, nigdy nie mogłem na niego dotrzeć. W tym roku wreszcie się udało, więc oczekiwałem czegoś pomiędzy ekstazą a nirwaną. Wyobrażałem sobie stojący pod sceną tłum, pewnie nawet z zapalniczkami w wyciągniętych do góry dłoniach, chóralnie śpiewający niemal wszystkie piosenki, ponieważ zespół ten lubi się albo bardzo albo wcale. Zaskoczenie zatem mnie ogarnęło, kiedy minąwszy długą kolejkę stojących jeszcze z nadzieją na kupno biletu, zobaczyłem główną salę Rotundy zastawioną krzesełkami, co gorsza niemal w pełni zajętymi. Przyszło nam zatem zająć miejsca na balkonie, ale nie okazało się to specjalną niedogodnością. Zaobserwowałem też niezwykłe zjawisko - kolejkę do baru. Zazwyczaj w czasie koncertów na bar napiera bezładny tłum, który z kolejką nie ma nic wspólnego. Uznałem, że słuchacze SDM-u wyróżniają się kulturą. W końcu zajęliśmy swoje miejsca, światła zgasły, a na scenie pojawili się artyści.

Z zaskoczeniem stwierdziłem, że nie znam piosenki, od której zaczął się koncert. Wydawało mi się, że znam, a przynajmniej słyszałem wszystkie, tymczasem kolejne dźwięki i wersy, choć dobre, nic mi nie przypominały. Zdziwienie, może nawet z odrobiną rozczarowania rosło, gdy nie poznawałem kolejnych piosenek. Musiały pochodzić z ostatniej płyty, o której dopiero się dowiedziałem, lub z materiału, który ma się ukazać wkrótce na nowym krążku. Trwało to może pół godziny i choć piosenki mi się podobały, to niecierpliwie czekałem na te bardziej znane. Wreszcie zespół sięgnął do najstarszego repertuaru i zagrał piosenkę "Jak" (Cudne manowce) z tekstem Edwarda Stachury. Zobaczyłem, że w swoich odczuciach nie byłem sam. Do tego momentu, choć zgromadzonym się podobało, a każdą piosenkę nagradzali brawami, to niemal nikt nie był porwany występem. Natomiast już pierwsze akordy "Jak" wywołały szmer poruszenia i radości, a niemal cała sala włączyła się do śpiewania. Później było tylko lepiej. Kolejności piosenek nie pamiętam, ale niemal każda porywała publiczność do śpiewania, a i ja sam poczułem to, czego oczekiwałem od samego początku, mieszankę całej palety uczuć od których po plecach przechodzą ciarki.

W środku koncertu miał miejsce ciekawy przerywnik. Na scenę wprowadzono Jurka Bożyka, który zasiadł za fortepianem i w mig rozruszał całą publiczność zarówno piosenkami, m.in. "Wrak alkoholowy", "Zęby w dupie", "What a wonderful world", jak i swoimi opowiastkami, a na koniec swego krótkiego występu otrzymał gromkie i całkiem zasłużone brawa. Przy tej okazji pierwszy raz usłyszałem tego artystę, ponoć legendę krakowskiego jazzu, ale od razu przypadł mi do gustu. Podobno często gra w Awarii, więc może będzie okazja się tam wybrać i posłuchać nieco więcej.

Po powrocie na scenę zespół zagrał jeszcze kilka czy kilkanaście piosenek z najbardziej popularnego repertuaru, większość z nich opatrując jakimś komentarzem. Przewijały się też co chwilę żarty, a to z wieku Ryszarda Żakowskiego, a to z innych członków zespołu, piosenek, czy wydarzeń. Szczególne wrażenie wywarło na mnie wykonanie piosenki "Jest już za późno, nie jest za późno", do której szczególnie zaproszono widownię, aby podczas refrenu dołączyła albo do pesymistycznego Krzysztofa Myszkowskiego lub optymistycznego Ryśka. Więcej zwolenników zyskał ten drugi, a wers "nie jest za późno", śpiewany przez dziesiątki gardeł, rozchodził się dźwięcznie po całej sali. W ten sposób koncert dobiegł końca, były planowane bisy, które mnie niezmiennie irytują i po trzech godzinach dobrej muzyki przyszedł czas na powrót do domu.

Jak każdy tekst, tak i ten potrzebuje podsumowania. Koncert uznać muszę za udany i choć udało mi się wejść za darmo, to pieniędzy wydanych na normalny bilet na pewno bym nie żałował. Choć z początku setlista mi się nie podobała, to po przesłuchaniu płyty "Tabletki ze słów", notabene w trakcie pisania tego postu, uznaję ją za lepszą i całkowicie zrozumiałą. Nie zabrakło też wszystkich ważnych piosenek, za wyjątkiem "Majki", która nieco tajemnicza, pojawia się tylko na jednej płycie i to koncertowej, a cieszy się wielką popularnością. Od siebie dodał bym jeszcze kilka innych, choćby "Trójkąt opatrzności", "Głupi Gienek" czy "List do Ogrodowej", jednak to moje osobiste typy, może nieco podszyte pozytywnymi skojarzeniami, a nie ich uniwersalnymi walorami. W trakcie przeglądania informacji na temat zespołu i jego piosenek, zorientowałem się jak wiele znam wierszy Edwarda Stachury.

Brak komentarzy: