wtorek, 13 października 2009

Grindhouse

Tą późną porą postanowiłem mało starannie napisać o dzisiejszym filmie. Tymczasowo zdobyłem rzutnik, więc obejrzeć coś trzeba było. Wybór padł na „Grindhouse: Death Proof” Tarantino.

Krótko mówiąc, film jest świetny. Nie ma sensu opisywać fabuły, aby nie psuć zabawy tym, którzy dopiero będą go oglądać. Ci co widzieli, wiedzą o co chodzi. Co jest w filmie? Ciekawie pokazane postacie, każda ma w sobie coś bardzo charakterystycznego. Z długich rozmów o niczym, wyłaniają się bardzo dobrze zarysowane obrazy osobowości. A później jest nieoczekiwany zwrot akcji. Film składa się z dwóch części, ale obie zaskakują zakończeniami. Do tego chyba najbardziej emocjonująca scena samochodowego pojedynku, jaką widziałem. Po prostu Quentin jak zwykle stanął na wysokości zadania.

1 komentarz:

BJ pisze...

Dołączę się polecając Dystrykt 9. Oczywiście zupełnie inne kino ale wbrew moim oczekiwaniom nie tak zupełnie holiłódzkie :p
Sama fabuła nie poraża, jest momentami wręcz cukierkowa i jest w sumie bardzo prosta. Film wyróżnia jednak oryginalność narracji. To dla mnie niewątpliwy atut tego filmu. Sam pomysł na historię też jest bardzo oryginalny, nie mówiąc już o umiejscowieniu akcji w RPA a nie po raz kolejny w Nowym Jorku. Ostatnim argumentem przemawiającym za tą produkcją jest fakt że nie gra w tym filmie nikt ładny. Sami przeciętni, brzydcy, i bardzo brzydcy ludzie. Nie żebym miał coś przeciwko filmom z Megan Fox :P ale czasem i od niej trzeba odpocząć.

Myślałem że to bardzo kiczowaty film o ogromnym marketingowym budżecie, a to dobrze zrobione kino niższych lotów :)