środa, 14 października 2009

Psychoza

I znów w telegraficznym skrócie o filmie. Tym razem klasycznie, bo na ścianie pojawiła się „Psychoza” Hitchcocka. Trochę wstyd się przyznać, ale to pierwszy film tego reżysera jaki widziałem, choć pewnie zaliczam się w tym do większej części naszego pokolenia. Ale o filmie.

Film został nakręcony w 1960 roku, więc nie można spodziewać się po nim fajewerków, czy realistycznych efektów specjalnych. Fotomontaże podczas jazdy samochodem wyglądają klasycznie żenująco. Mam wrażenie, być może mylne, że nawet jak na tamte czasy, to się nie postarali (ktoś mnie wyprowadzi z błędu?). W obrazie tym jednak wcale nie o obraz chodzi. To, w jaki sposób jest przedstawiona cała fabuła, to istny majstersztyk. Akcja zawiązuje się błyskawicznie, cały czas trzyma w lekkim, ale stałym i przyjemnym napięciu, a kiedy wydaje się, że to już koniec, tak na prawdę zaczyna się rozkręcać. Słynna scena morderstwa pod prysznicem, to dopiero początek „prania mózgu”, które funduje widzowi reżyser. Nie bez kozery Alfred Hitchcock stwierdził, że „Film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie ma nieprzerwanie rosnąć.”

Trudno w ogóle porównywać „Psychozę” ze współczesnymi horrorami, w których najstraszniejsza jest głupota bohaterów i pieniądze wydane na realizację, przestraszyć się nie da, bo przed wszystkim ostrzega widza muzyka, a całość kąpie się w hektolitrach krwi. Jeśli oglądaliście filmy „Hills have eyes” i „Wrong Turn”, to wiecie o czym mówię (ktoś widzi między nimi jakąś różnicę?). Hitchcock trzyma w napięciu cały czas i choć dźganie nożem i niezbyt udana krew wyglądają trochę groteskowo, to nie one są najważniejszym elementem w filmie. Widzowi cały czas towarzyszy dobrze zrealizowany dźwięk, podkreślający napięcie, choć również osiągnięty prostymi sposobami. Klasyczne instrumenty okazują się zupełnie wystarczające. Nawet rozwiązanie fabuły jest ciekawe, zaskakujące, a ostatnie sekundy subtelnie wstrząsające. Następne będzie chyba „Okno na podwórze”

1 komentarz:

Krupnik pisze...

Widziałem ostatnio na youtube wywiad z Hitchcockiem. Wypowiadał się, że w Psychozie specjalnie(!) korzystał z tak topornych środków wyrazu i ubogiej formy (patrz scena pod prysznicem). Im dalej w fabułę tym mniej drastycznych scen, mniej pokazywania zbrodni czy "przerażających elementów". O dziwo wywołuje to całkiem spore i nieustannie rosnące napięcie. Strach tworzy widz swoją wyobraźnią dla siebie, film jest tylko kontekstem.
Ciekawostką jest to, że jego filmy były robione z myślą o kobiecej części publiczności :) Wychodził z założenia, że to kobieta decyduje o wyborze filmu w kinie :)