sobota, 24 lipca 2010

Jeszcze trochę z Sołżenicyna

Z prawd życiowych:

„Ludzie nie są prawie zdolni do poznania beznamiętnego, wypranego z elementów emocji. Jeśli jakąś rzecz człowiek uznał za złą, to nader trudno mu już zmusić się do zobaczenia w niej także jakichś dobrych stron.”
Z przewidywania politycznej przyszłości w okolicach 1970 r.:
„Bardzo bolesna będzie dla nas sprawa ukraińska. Ale trzeba zrozumieć, jaka już gorączka Ukraińców trawi. Jeśli zbratanie nie udało się w ciągu tylu stuleci — to teraz kolej na nas, aby dać przykład rozsądku. Powin­niśmy pozostawić wybór im samym. Im, federalistom czy separatystom, niech tam między sobą zadecydują, kto z nich ma rację. Upierać się przy swoim, to i głupie, i okrutne. Im więcej przejawimy teraz ustępliwości, tolerancji i otwartości, tym większa jest nadzieja, że uda się nam w przy­szłości odbudować naszą jedność.

Niech spróbują samodzielnego życia. Zapewne szybko zdadzą sobie sprawę, że separacja nie wszystkie problemy rozwiąże.”
Z prześladowań Ulianowa:
„Przyjrzyjmy się chociażby biografii Lenina, ogólnie wszak znanej: wiosną 1887 roku jego rodzony brat stracony został za zamach na Aleksandra III. Podobnie jak brat Karakozowa, Lenin był więc bratem carobójcy. I cóż? Jesienią tegoż roku Włodzimierz Uljanow wstępuje na Imperatorski Uniwer­sytet Kazański, przy tym — na wydział prawa! Czy to nie zadziwiające?

Co prawda, w trakcie owego pierwszego roku akademickiego Włodzi­mierz Uljanow zostaje usunięty z uniwersytetu. Ale represja ta dotyka go za zorganizowanie tajnego, antyrządowego zebrania studenckiego. Brat carobójcy podżega zatem kolegów do nieposłuszeństwa wobec władzy. Co by mu się u nas za to należało? Ależ rozstrzelanie, bez żadnego gadania (współuczestnicy dostaliby po dwadzieścia pięć, w najlepszym wypadku — po dziesięć lat). Jego zaś wylewają z uniwersytetu. Okrucieństwo! Zaraz jedzie ponadto na zesłanie. Dokąd? Ha... Sachalin? Ależ nie, do majątku rodzinnego Kokuszkino, gdzie zresztą zawsze spędzał ferie letnie. Chce pracować, więc pozwalają mu na... trzebienie lasu w tajdze? Ależ nie! — na prowadzenie praktyki prawniczej w Samarze; jednocześnie uczestniczy w działalności kółek nielegalnych. Następnie może jako ekstern zdawać egzaminy na uniwersytecie Petersburskim. (A kwestionariusze? Oddział Specjalny spał sobie, czy co?).

I oto po kilku latach ten sam młody rewolucjonista zostaje aresztowany za to, że utworzył w stolicy „Związek Walki o Wyzwolenie" — ni mniej, ni więcej! Że niejednokrotnie wygłaszał „podburzające" przemówienia do robotników, że pisał ulotki. Może znęcano się nad nim albo morzono głodem? Bynajmniej, zapewniono mu w więzieniu warunki dla wydajnej pracy umysłowej. W petersburskim więzieniu śledczym, gdzie przesiedział rok i dokąd przekazano mu dziesiątki dzieł naukowych, zdołał napisać większą część swojej książki Rozwój kapitalizmu w Rosji, a oprócz tego wysyłał — legalnie, przez prokuraturę! — Studia ekonomiczne do marksis­towskiego pisma „Nowe Słowo". Do celi przynoszono mu płatne obiady dietetyczne, mleko, wodę mineralną z apteki, trzy razy tygodniowo paczki żywnościowe od rodziny. (Podobnie Trocki w twierdzy Pietropawłowskiej mógł przelać na papier pierwszy zarys teorii permanentnej rewolucji).

Ale za to później poszedł pod mur z wyroku Trójki? Nie, nawet więzie­niem go nie ukarano, pojechał od razu na zesłanie. Czy do Jakucji, na całe życie? Skądże znowu, do żyznego okręgu Minusińskiego, na całe trzy lata. Wiozą go tam jednak skutego? W wagonie dla więźniów? O, nie! Jedzie jak inni wolni ludzie — jeszcze trzy dni chodzi sobie bez przeszkód po Peters­burgu, później także po Moskwie, musi przecież zostawić konspiratorom instrukcje, zatroszczyć się o kontakty i łączność, przeprowadzić naradę tych, co mają kontynuować działalność rewolucyjną. Pozwolono mu jechać na zesłanie na własny rachunek — to znaczy, w jednym przedziale z wol­nymi pasażerami. Żadnych etapów, żadnego zborniaka w drodze na Sybir — ani, tym bardziej, w drodze powrotnej — Lenin nie poznał nigdy. Póź­niej, w Krasnojarsku, musi jeszcze posiedzieć w bibliotece dwa miesiące, aby zakończyć swój Rozwój kapitalizmu; i dzieło to, napisane przez zesłań­ca, pojawia się w druku bez żadnych przeszkód ze strony cenzury (ano, przyłóżcie tu nasz łokieć!). Z jakich jednak środków utrzymuje się Lenin w dalekim siole, toć nie znajdzie tam pracy zarobkowej? Otóż poprosił o przyznanie mu dotacji skarbowej, państwo opłacało z nawiązką wszystkie jego potrzeby (chociaż matka jego była dość zamożna i słała mu wszys­tko, czego mu było trzeba). Nie sposób wymyśleć sobie lepszych warunków dla deportowanego niż te, które miał Lenin podczas pierwszego i jedynego swego zesłania. Jedzenie niezwykle tanie i zdrowe, wielka obfitość mięsa (co tydzień — cały baran), mleka, warzyw; uciech łowieckich — też bez liku (nie jest zadowolony z psa, więc całkiem serio chcą mu przysłać z Pe­tersburga innego; kąsają go w kniei komary, więc zamawia sobie skórkowe rękawiczki); Lenin wyleczył się z choroby żołądka i innych przypadłości, na które w młodości cierpiał, szybko też utył. Nie ma żadnych obo­wiązków, żadnego zatrudnienia, żadnych powinności, jego kobiety też nie muszą się nadwerężać. 15-letnia córeczka miejscowych chłopów wykony­wała w ich rodzinie całą czarną robotę za 2 i pół rubla miesięcznie. Lenin nie musiał wcale zarabiać na życie piórem, odrzucał przychodzące z Peters­burga oferty płatnej pracy literackiej — a publikował i pisał tylko to, co mogło mu zapewnić literackie nazwisko.

Doczekał się końca okresu deportacji (mógłby bez trudu „uciec", ale nie zrobił tego, był przezorny). Czy zesłanie przedłużono mu automatycznie?, czy zamieniono je na bezterminowe? Nigdy w świecie, to byłoby sprzeczne z prawem. Pozwolono mu zamieszkać w Pskowie, z tym że nie miał prawa jeździć do niedalekiej stolicy. Jeździ za to do Smoleńska, do Rygi. Nikt tych jego ruchów nie śledzi. Wówczas postanawia przewieźć z pomocą bliskiego przyjaciela (Martowa) cały kosz nielegalnej literatury do stolicy — i wybiera drogę przez Carskie Sioło, gdzie kontrola jest szczególnie surowa (tu już obaj panowie przefajnowali). W Petersburgu zostaje za­trzymany. Co prawda, kosza już nie ma, znajdują za to przy nim list, pisany atramentem sympatycznym, a przeznaczony dla Plechanowa i za­wierający cały plan organizacji czasopisma „Iskra" — ale żandarmi nie bawią się w chemię; aresztant trzy tygodnie spędza w celi, mają w ręku ów list — lecz list pozostaje w dziewiczym stanie aż do końca.

Czym też kończy się ten samowolny wyjazd z Pskowa? Dwadzieścia lat katorgi, jak u nas? Nie, te trzy tygodnie w areszcie — to wszystko! I wkrót­ce już wolno Leninowi poruszać się całkiem swobodnie — może pojeździć sobie po Rosji, przygotować punkty kolportażu „Iskry", wreszcie ruszyć za granicę, aby zorganizować redakcję („policja nie widzi przeszkód", aby wydać mu paszport zagraniczny!).

Nie dość na tym! Lenin już z emigracji wysyła do Rosji, do encyklopedii „Granat", hasło o Marksie! i artykuł ten zostaje wydrukowany. I nie tylko ten!

I wreszcie — kieruje działalnością wywrotową, osiedliwszy się w małym I miasteczku blisko austriacko-rosyjskiej granicy; a z Rosji nikt nie posyła przebranych zbirów, aby porwać go i przywieźć żywcem. A nie było to wcale trudne.”
Z rozmyślań specobozowych w Ekibastuzie:
„(…) od chwili, gdy świadomie opadłem aż na dno i poczułem je pod stopami, ów grunt twardy, skalisty, dla wszystkich wspólny — otóż dopiero wtedy zaczęły się najważniejsze lata mego życia, które dały ostateczny szlif memu charakterowi. Jakiekolwiek by teraz wzloty i upadki czekały mnie w życiu, wierny już będę poglądom i nawy­kom, które wówczas rozwinęły się we mnie.”

Brak komentarzy: