niedziela, 4 lipca 2010

Wreszcie zrobiło się ciekawie

Niemal wszyscy narzekali na poziom trwających Mistrzostw Świata. Mało bramek, niewidowiskowa gra i ogólny zawód. Ćwierćfinały wszystko zmieniły.

Każdy mecz ćwierćfinałowy to osobna niesamowita historia. Od pierwszego meczu piłka napisała niewiarygodne scenariusze, które w filmie skwitowalibyśmy słowami: „Naiwne! Takie rzeczy się nie zdarzają!” Pierwsza połowa meczu Brazylia – Holandia wyglądała tak, jak się tego spodziewałem – atrakcyjna, rozluźniona gra Canarinhos, dobra skuteczność (gol z niewielu okazji), bezradność Pomarańczowych i fantastyczne podanie powszechnie krytykowanego Melo. Po przerwie miało być tylko lepiej. Nie było. Pierwsza bramka dla Holandii była dużą, jeśli nie wyłączną zasługą bohatera pierwszej połowy. Być może swoje dołożyła nieprzewidywalna piłka, bo Julio Cesarowi takie błędy przy piąstkowaniu raczej się nie zdarzają. Być może główkujący Melo istotnie mu przeszkodził, ale przecież piłkę miał w swoim zasięgu, a zwyczajnie się z nią minął. Chwilę później bramka z afery, głową wbił ją najniższy na boisku Sneijder, który staje się realnym kandydatem do tytułu najlepszego piłkarza sezonu, mimo 31 ligowych goli Messiego. Media obwiniają zwykle dobrze grających głową obrońców, którzy nie upilnowali Holendra, ale osobiście jestem ostrożniejszy. Piłka leciała bardzo szybko, sprytnie przedłużył ją Kuyt i nagle znalazła się w nieco niespodziewanym miejscu. Chwilę później Filipe Melo postanowił udowodnić, że jego prawdziwa twarz, to ta, którą pokazywał przez cały ligowy sezon. Głupi, niesportowy faul na Arjenie Robbenie i Brazylijczyk żegna się z Mundialem 20 minut szybciej niż koledzy. Od tego momentu nikt już chyba nie wierzył, że rezultat może się odwrócić. Co prawda Brazylia rzuciła się do ataku, ale gdzieś zniknęły wszystkie atuty, którymi dysponowała w tych mistrzostwach, a Holandia wyprowadzała groźne kontry, ale sobie tylko znanym sposobem, żadnej nie wykorzystała.

Wieczorny mecz Urugwaj – Ghana nie zapowiadał się już tak widowiskowo i rzeczywiście pięknem nie zachwycił, emocje natomiast były jeszcze większe. Pierwsze pół godziny zdecydowanie należało do Urugwaju, choć Latynosi nie potrafili stworzyć sobie naprawdę dogodnych sytuacji. Po tym czasie do natarcia przeszła Ghana, ale w jej atakach również brakowało precyzji. Kiedy wszyscy czekali gwizdka kończącego połowę, rozpaczliwy strzał z ok. 35 metrów oddał Sulley Muntari. Piłka poleciała łukiem, zmyliła bramkarza, który zrobił ruch w prawą stronę i wpadła po jego lewej ręce. Strzał wydawał się bardzo mocno podkręcony, ale jak pokazały powtórki, piłka praktycznie nie miała rotacji, a za tak dziwny tor lotu odpowiada chyba negatywna bohaterka tych mistrzostw, piłka Jabulani. W drugiej połowie znów dała znać o sobie futbolówka. Strzał z bezpiecznej odległości oddał Forlan, piłka najpierw mocno skręcała, aby w późniejszej fazie swój lot wyprostować. Znów bramkarz zrobił ruch w prawo, a piłka wpadła po jego lewej stronie. Dogrywka nie zapowiadała goli, obie drużyny były strasznie zmęczone, aż w ostatniej minucie na linii bramkowej ręką zagrał Suarez, ratując drużynę przed utratą gola. Sędzia natychmiast pokazał mu czerwoną kartkę i podyktował rzut karny. Wydawało się, że jest po meczu, w dodatku była to ostatnia akcja meczu. Niestety, Asamoah Gyan trafił w poprzeczkę i zaprzepaścił szansę Ghany. W serii rzutów karnych nie popisali się umiejętnościami i Urugwaj w, trzeba to przyznać, skandalicznych okolicznościach dotarł do półfinału. Zachowanie Suareza było oczywiście niesportowe, ale nie miał już nic do stracenia, a tak został chwilowo narodowym bohaterem w swoim niewielkim kraju.

Trzeci ćwierćfinał, to pojedynek bezpodstawnie faworyzowanej Argentyny i solidnych nawet bardziej niż zwykle Niemców. Zaczęło się lekko sensacyjnie, bo już w 3 minucie Mueller zdobył gola głową, a później było już tylko gorzej. Argentyna, przez wielu typowana nawet na mistrza, grała bez pomysłu, bez okazji, albo po prostu beznadziejnie. Okazje mieli marne i właściwie tylko po indywidualnych szarżach. „Lays” Messi nawet jeśli minął dwóch Niemców, zatrzymywał się na trzecim, a i za tym była jeszcze asekuracja. Czasem w pole karne wpadał Di Maria, ale strzały nie stwarzały zagrożenia, a Gonzalo pokazał wszystkim, że liczba goli, które zdobył dla Realu wciąż pozostaje niewyjaśnioną zagadką. Snuł się po boisku i właściwie pamiętam go z jednej, oczywiście nieudanej akcji. Niemcy natomiast zagrali po swojemu, szybkie kontry, bez zbędnych dryblingów. Drugi gol to właściwie wysiłek trójki napastników, w tym dwóch „Polaków”. Przewracający się Mueller podał na wyjście do Podolskiego, a ten idealnie zmieścił piłkę między obrońcą a bramkarzem. Mirkowi Klose zostało tylko przyłożyć nogę. Trzecia bramka, o dziwo, padła o dryblingu Schweinsteigera, którego nie był w stanie zatrzymać nikt, a czwarta znów z kontry i po precyzyjnym przerzucie bodaj Oezila. Tak jak zapowiadałem, Argentyna pożegnała się z turniejem, choć rozmiarów porażki nie spodziewał się chyba nikt.

Czwarty, ostatni mecz rozgrywały Hiszpania i Paragwaj. Hiszpanie zawodzą przez cały turniej i z murowanego faworyta zmienili się w drużynę, która cudem, albo Villą przepycha się do następnych faz. Na boisku znów pojawił się beznadziejny Torres i przeciętny, w mojej opinii, Busquets. Paragwaj ze swoim filarem Villarem, tanio skóry sprzedać nie chciał. O ile największy dotychczas sukces z Hiszpanią odniosła zaciekle i gęsto broniąca się Szwajcaria, o tyle Paragwaj nie zamierzał się cofać. Nieustanna presja wywierana na Hiszpanach na całym boisku, łącznie z atakowaniem Casillasa, wytrąciła im wszystkie atuty. Faworyzowani Hiszpanie (kursy u bukmachera na remis 4, a na Paragwaj aż 8!) właściwie nie stwarzali zagrożenia, a w 41 minucie Valdez ładnie opanował dośrodkowanie i pokonał Ikera. Niestety jego partner, który skakał do piłki był na spalonym i sędziowie słusznie odgwizdali spalonego, choć komentatorzy zawzięcie twierdzili, że bramka została zdobyta prawidłowo. Druga połowa różniła się niewiele. Choć linia pomocy Paragwaju grała dość wysoko, atakiem zajmowali się właściwie tylko Valdez i Cardoso. I gdy wydawało się, że Hiszpanii raczej nic nie grozi, Pique w głupi sposób sfaulował napastnika Paragwaju, a sędzia podyktował karnego. Niestety, szczęście nie sprzyjało tym razem Latynosom. Faulowany chwilę wcześniej Cardoso strzelił niezbyt mocno, niemal w środek bramki i Casillas nawet nie musiał parować strzału, po prostu ją złapał i szybko wprowadził do gry. Wyraźnie widać było, że Hiszpanie zdecydowanie za wcześnie wbiegli w pole karne, ale sędzia nie nakazał powtórki. Chwilę później, w polu karnym padł Villa i arbiter znów wskazał na wapno! Do tej chwili nie mam pewności, czy rzeczywiście był faulowany, ale niewiele to zmienia. Xabi Alonso pewnie zamienił karnego na gola, ale sędzia tym razem zauważył zdecydowanie zbyt wczesne wbiegnięcie Hiszpanów w strefę 9 metrów od piłki i nakazał powtórkę. Tę dość łatwo obronił Villar i mimo dwóch karnych wciąż mieliśmy wynik bezbramkowy! Chwilę później, przy próbie dobitki powalony został jeszcze Fabregas, ale tym razem arbiter nie zauważył faulu bramkarza. Paragwaj bronił się dalej świetnie, aż w 82 minucie jednemu z graczy nie udało się zatrzymać wślizgiem Iniesty, ten stworzył przewagę przeciwko obronie, podał do Pedro, a młody zawodnik Barcelony pięknie strzelił… w słupek. Na szczęście dla Hiszpanów, piłka wpadła pod nogi niezawodnego Villi, a ten znów uderzył w słupek, futbolówkę wzrokiem odprowadził obrońca, ta odbiła się od drugiego słupka i przekroczyła linię bramkową. Zmów się Hiszpanom udało. Jeszcze przed końcem meczu fatalnie interweniował Casillas, ale udało mu się zablokować dobitkę i w najbliższych dniach Hiszpania zmierzy się z Niemcami, ale nie wróżę jej dobrego wyniku. Niemcy idą niestety na mistrza i trzeba przyznać, że całkowicie na tytuł zasługują.

Jak widać, emocji było co nie miara. Każdy mecz był wyjątkowy, jedyny w swoim rodzaju i na pewno na długo zapadną one w pamięć kibicom. Szkoda, że emocje nie mają swojej miary, bo z pewnością pod tym kątem ta faza rozgrywek przeszłaby do historii.

Brak komentarzy: