wtorek, 4 grudnia 2007

Weekendowe atrakcje

Miniony weekend, niestety jeden z ostatnich w Danii, przyniósł nieco mniej rutynowych atrakcji. W piątek na uczelni zorganizowana została świąteczna impreza, w sobotę zdarzyła się okazja do nieco bardziej ambitnej dyskusji, a w niedzielę, za sprawą Włochów, mieliśmy w akademiku Pizza Party.

Choć wspomniane zdarzenia do kategorii wiekopomnych nie należały, to wciąż warte są odnotowania. Piątek rozpoczął się kolacją ze szwedzkim stołem. Wybór potraw był bogaty, od kiełbasek, przez pieczeń, pulpety, aż po dziwnie przyrządzoną rybę, której jednak się oparłem. Były też surówki, sosy i szczególnie smaczne ziemniaki przygotowane jakimś tajemniczym sposobem na słodko. Każdemu przysługiwało przydziałowe piwo, a wszystko zwieńczone było deserem z ryżu na mleku z wyśmienitymi wiśniami. Po kolacji, w uczelnianym barze swój sprzęt zainstalował DJ i miała zacząć się zabawa. Niestety się nie zaczęła, bo rzeczony DJ nie potrafił zachęcić ludzi do zabawy. Miast grać popularne piosenki, które szybko rozruszałyby towarzystwo, najpierw atakował dość marną "łupanką", a później przerzucił się na duńskie przeboje. Kiedy już po namowach zagrał dwie piosenki, które ściągnęły ludzi na parkiet, wyskoczył z powolnym kawałkiem, który niemal wszystkich przepędził do stolików. Po jeszcze kilku próbach rozkręcenia zabawy, ok. 12 zebraliśmy się do akademika i jak co piątek wylądowaliśmy w barze przy akademiku, gdzie udało się nieco lepiej pobawić.

Zastanawia mnie, co kieruje DJ-ami na tego rodzaju imprezach. O ile mogę zrozumieć uparte granie swojej muzyki w klubie, gdzie musi być jasno określony profil, to w przypadku zabawy dedykowanej, usprawiedliwienia chyba nie ma. DJ powinien obserwować co się dzieje, co się podoba gościom i dostosowywać muzykę do ich gustów, a nie nachalnie zmuszać do własnej ulubionej muzyki.

Sobota to spokojne, kameralne spotkanie, ale zwieńczone ciekawą, zaciętą dyskusją, najpierw na tematy polityczne, a później coraz bardziej filozoficzne. Spierałem się głównie z Wenezuelczykiem Davidem, który upierał się przy dość przewrotnej definicji wolności, do czego postaram się jeszcze wrócić w którymś z kolejnych postów.

Niedziela natomiast, to wspomniane Pizza Party, pod dyrekcją Włochów i z pomocą organizacyjną Hiszpanów. Niestety nie udało się uruchomić sprzętu grającego w piwnicy, ale dzięki temu było więcej rozmów, szczególnie na tematy różnic kulturowych. Składka 30 koron na osobę dała nam ok.20 pizz i świetne tiramisu na zakończenie. Choć ciasto w pizzy było bardzo cienkie, za czym akurat nie przepadam, to po zjedzeniu ośmiu czy dziesięciu kawałków byłem pełny i z trudem wcisnąłem w siebie deser. Tego rodzaju okazje to jedna z korzyści pobytu na stypendium w wielonarodowym towarzystwie, choć przeciążony żołądek do dziś nie wrócił do właściwej formy.

Brak komentarzy: