czwartek, 25 października 2007

Po wyborach

Z powodu licznych ostatnio podróży nie miałem czasu na jakikolwiek komentarz w sprawie wyborów. A komentarz jak najbardziej się należy. Pisać można by długo, postaram się nawiązać do istotniejszych i ciekawszych kwestii.

Zacząć trzeba od tego, że wynik wyborów okazał się miłym zaskoczeniem. Byłem przekonany, że PO tym razem wygra (choć dwa lata temu też), ale spodziewałem się niewielkiej różnicy, a przy tym więcej mandatów dla PSL i LiD. Wyszło lepiej, niż się spodziewałem, choć boli to, że PiS otrzymał więcej głosów niż w poprzednich wyborach. Cieszy natomiast zlikwidowanie "przystawek", tego niemiłego epizodu w polskiej polityce. Mam nadzieję, że za cztery lata się nie obudzą, ale to zależy przede wszystkim od Platformy. Teraz tylko czekać na powołanie rządu.

Reakcja PiS, a właściwie Jarosława Kaczyńskiego, z którym nikt w partii nie śmie się nie zgadzać, była łatwa do przewidzenia. Nie uznał porażki z godnością, nie dociera do niego, że Polacy nie chcą rządów w jego stylu, z dzieleniem i skłócaniem społeczeństwa, wiecznym rozliczaniem przeszłości, walki zamiast dialogu na każdym możliwym froncie, wreszcie brakiem postępu w budowie autostrad. Stwierdził, że przegrał walkę już nie z układem, ale całym frontem obrony przestępców, rozciągającym się od Grzegorza Piotrowskiego po Platformę Obywatelską. Znów stosuje retorykę „kto nie jest z nami, jest przeciwko nam”. Brakuje tylko, aby zaczął wprost obrażać, tak jak czynią to niektórzy jego apologeci, wyborców, którzy nie głosowali za PiS. Powtarza się historia ze stoczni, gdzie premier stwierdził: „My jesteśmy tu, gdzie staliśmy przed laty, oni są tam, gdzie stało ZOMO”. Do tego dochodzi postawa prezydenta, który początkowo chciał wpływać na obsadę ministerstw siłowych, tak przynajmniej twierdził senator Putra, do dziś nie pogratulował zwycięstwa Platformie, a na marszałka seniora nie wybrał zwyczajowo najstarszego posła, którym został Kazimierz Kutz. Nieistotne niuanse, ale pozostawiają niesmak i źle odbijają się na wizerunku Lecha Kaczyńskiego, który najwyraźniej nie próbuje nawet być prezydentem wszystkich Polaków. W znacznie większym stopniu jest bratem przegranego premiera i niedawnym członkiem przegranej partii, choć w świetle wyników zastanawiam się, czy to właściwe sformułowanie. Przegrała na pewno mania i ambicja Jarosława Kaczyńskiego, ale sama partia wciąż stanowi drugą siłę polityczną w kraju, w dodatku z bardzo twardym elektoratem, który prawdopodobnie teraz pokaże swoją obiektywność.

Podoba mi się natomiast spokój i powściągliwość PO. Wydaje się, że chcą uniknąć błędów i rychłego porównywania do PiSu i jego TKMu. Zobaczymy jak będzie to wyglądać za miesiąc, ale póki co tonują wypowiedzi na temat Mariusza Kamińskiego, który wydawał się pierwszą osobą do odstrzału, co z resztą nie dziwi. Swoją drogą to ciekawe jest stanowisko, na które powołuje premier na czteroletnią służbę, ale nie może z niego tej osoby odwołać. Jak najbardziej słuszne są plany podporządkowania CBA Sejmowi, choć tak naprawdę służba ta niewiele dotąd zdziałała, a raczej budziła wątpliwości swoimi działaniami. Na pochwałę zasługuje atmosfera panująca między przyszłymi koalicjantami. Po raz pierwszy od dwóch, a właściwie prawie czterech lat stawia się na przyjazną współpracę, a nie szarpanie sukna, każdy w swoją stronę. Trzeba nam teraz czekać i uważnie się przyglądać.

Należałoby jeszcze poruszyć sprawę przyczyn zwycięstwa Platformy. Wiele osób zgodnie twierdzi, że sporo głosów oddanych na tę partię, było głosami raczej przeciw PiS, ja również przychylam się do tego stwierdzenia. Niektórzy wróżą szybki odpływ tego elektoratu – to się okaże. Mam nadzieję, że PO nie da ku temu powodów. Na pewno pomogły też telewizyjne debaty. Przyciągały one bardzo liczną widownię, a debatę Tusk – Kaczyński zdecydowanie wygrał ten pierwszy. Sądziłem, że odbycie jej przed rozmową z Aleksandrem Kwaśniewskim da zwycięstwo prezesowi PiS, ale na szczęście bardzo się pomyliłem. Nie wiem, czy była to wina przygotowania, zlekceważenia, czy słabości doradców, ale Kaczyński debatę tę przegrał z kretesem. Platformie pomogła też podwyższona mobilizacja wśród młodych ludzi, którzy w Internecie co chwilę atakowani są przez politykę, a przy tym zazwyczaj nie podobają im się metody PiS.

Odnieść się też należy do przyczyn, jakie widzi PiS. Uśmiech politowania, ale i lekkie oburzenie wywołuje u mnie twierdzenie, że PiS przegrał przez telewizję i to w dodatku publiczną. Niewątpliwie kampania zachęcająca do głosowania partii tej nie pomogła, ale trzeba nie mieć twarzy, aby o to kogoś obwiniać, czy mieć o to pretensje. Podobnie ma się sprawa z sondażami. Jarosław Kaczyński wysnuł tezę, że fałszowane wyniki badań opinii publicznej wpłynęły na wynik wyborów. Czegoś tu jednak nie rozumiem. Dwa lata temu to PO była na pierwszych miejscach w sondażach, co zdecydowanie pomogło PiS, gdyż część osób, chciała przewagę PO zrównoważyć. Wtedy sondaże były nieprecyzyjne, ale jakoś Jarosławowi Kaczyńskiemu niespecjalnie to przeszkadzało. Jednak teraz, gdy jego polityka nie znalazła wystarczającej akceptacji, ośrodki sondażowe znalazły się w układzie, a może nawet i całym froncie. PiS nie przyjmuje do wiadomości, że głównym powodem dla którego PiS został odsunięty od władzy jest osoba premiera i kilku polityków tej partii, ze szczególnym wskazaniem na Jacka Kurskiego, który z kłamstwa i opluwania uczynił swój chleb powszedni i Przemysława Gosiewskiego, który dla wielu stał się symbolem wykorzystywania posady w rządzie celem budowania poparcia na przyszłe wybory. Niejednoznaczna ocena należy się Zbigniewowi Ziobro, który z jednej strony wielu wyborców odstraszył swoimi medialnymi występami, zaczynając od niszczarki, a na doktorze Garlickim kończąc, ale z drugiej przyciągnął inną grupę, która chce prawa bezlitosnego i organów ścigania łapiących przestępców (i nie tylko) za wszelką cenę.

Cóż, w niedzielę o 23 odetchnąłem z ulgą. Czekałem jeszcze na oficjalne wyniki, żeby nie cieszyć się zawczasu, ale choć różnica między sondażami exit polls a wynikami okazała się niekorzystna dla PO, to ta i tak zdobyła wystarczającą liczbę głosów, aby formować rząd wraz z PSLem. Po raz kolejny powtarzam, że pozostaje nam teraz czekać na pierwsze ruchy nowego rządu i liczyć, że się nie rozczarujemy, a osobom atakującym PO nie zostanie nic innego, jak „dziadek z Wehrmachtu”. Jeśli będzie inaczej, to na następne wybory chyba nie pójdę. Nie będzie już na kogo głosować.

Brak komentarzy: