wtorek, 9 października 2007

Pub Crawl

Ostatnio z trudem przychodzi mi pisanie. Ciężko stwierdzić, czy to lenistwo, brak weny, a może muzy. Moje tradycyjne tematy polityczne, choć są liczne i ciągle pojawiają się nowe, napełniają mnie taką niechęcią, że nie mam ochoty o tym pisać. Poza tym wszystkie stwierdzenia byłyby truizmami. Jaka polityka jest, każdy widzi. Kłamstwa, hipokryzja i odwracanie Alika ogonem, ale miało być nie o tym.

W miniony weekend, działając w jakimś tajemniczym porozumieniu, wszystkie uczelnie zorganizowały dla swoich studentów tytułowy Pub Crawl. Impreza o tyle ciekawa i przyjemna, co nierealna w polskich warunkach. Godzinę rozpoczęcia wyznaczono na 19. Należało się stawić w budynku muzeum w centrum miasta i tam mieliśmy poznać szczegóły. Organizatorzy oczywiście pomyśleli o studentach z zagranicy, więc wszystko mówili po duńsku. W tym języku były zarówno komunikaty informacyjne jak i żałosny (chyba, bo Duńczycy też się nie śmiali) występ kabaretowy. Kiedy wreszcie doczekaliśmy końca, indywidualnie dowiedzieliśmy się o co chodzi, podzielono nas na osiem grup i otrzymaliśmy obiecane kupony na piwo/kolejkę/drinka. W sumie było ich dziewięć, po jednym do każdej knajpy w planie, a ponieważ zostało ich sporo bezpańskich, więc w moje ręce wpadł drugi, ponadprogramowy zestaw. Tak przygotowany mogłem ruszyć w rejs.

Kolejne puby czy kluby były dość zróżnicowane, a miały jedną zasadniczą cechę wspólną - wysokie ceny i niedobre piwo. Szczęśliwie tej nocy nie musiałem nic kupować sam. W zupełności wystarczyły zdobyte kupony. Niestety walory smakowe pozostawiały wiele do życzenia. Tak jak wspomniałem, piwo miało smak wody i taką samą moc, a kolejki, które barmani lali bez pytania o preferencje, smakowały jak ziołowe lekarstwo, ewentualnie doprawione ekstraktem z raczków. To chyba dość popularny trunek w Danii, gdyż w tych dwóch wersjach spotyka się go na każdym kroku. Wśród odwiedzonych knajp znalazły się zarówno dyskoteki, maleńkie puby (sam się dziwię, jak się tam mieściliśmy), a nawet "klubokawiarnia", w której serwowano ciekawe koktajle. Niestety dwa razy dostałem ten sam, bo nie dano mi możliwości wyboru, ale darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda. Wędrówkę skończyliśmy w dyskotece, z której wydostaliśmy się grubo po czwartej rano i po ponad półgodzinnej drodze do domu, kroki swoje skierowaliśmy do kuchni, celem skonsumowania pożywnej jajecznicy.

Podsumowując, impreza była ciekawa, zobaczyłem zupełnie nowe miejsca (choć pewnie i tak ich nie będę odwiedzał) i poznałem kilka nowych osób. Bawiłem się, chyba jak wszyscy, bardzo dobrze i jak nasz duński zwyczaj nakazuje, w niedzielę obudziłem się grubo po 12. Takich imprez więcej!

Brak komentarzy: