czwartek, 8 listopada 2007

Co z tą ropą?

Co najmniej od miesiąca jesteśmy świadkami szybkiego wzrostu światowych cen ropy. Sytuacja staje się niepokojąca. Surowiec, który kosztował jeszcze w sierpniu kosztował 70$ za baryłkę, na początku października 80$, dziś puka już w granicę 100$. W związku z tym nasuwają się dwa pytania, jakie są przyczyny i do czego wzrost cen może doprowadzić. Odpowiedzi na oba pytania łatwe nie są, ale w przypadku pierwszego mamy kompletne dane. Ogólnie można powiedzieć, że doświadczamy bardzo nieprzyjemnego zbiegu okoliczności. Ekonomiści wyliczają co najmniej kilka przyczyn, niektóre mniej, inne bardziej przekonujące.

Dość oczywistą przyczyną jest sytuacja na Bliskim Wschodzie i choć konflikt w samym Iraku znacząco na dostawy ropy nie wpłynął, w ostatnich tygodniach rosną napięcia między Turcją a Kurdami. Analitycy twierdzą, że eskalacja konfliktu może doprowadzić do ograniczenia dostaw z państw arabskich. Czy rzeczywiście? Bardzo możliwe, że mają rację, twierdząc, że wpływa to na cenę ropy, wraz ze wzrostem ryzyka, rośnie i jego cena. Natomiast co do prawdopodobieństwa zaostrzenia konfliktu na taką skalę jestem bardzo ostrożny. Być może nie posiadam wystarczającej wiedzy i szczegółowych danych, ale wydaje mi się to znacznie mniej prawdopodobne niż uczestnikom tego rynku. Bardziej namacalnym problemem jest potencjalne uszkodzenie istotnego rurociągu prowadzącego z Azerbejdżanu do tureckiego portu nad Morzem Śródziemnym.

Sytuacji nie poprawia też sytuacja w krajach OPEC takich jak Iran, Nigeria czy Jemen. Iran ma cały czas na pieńku z USA i choć te raczej nie zdecydują się na napaść na kolejny kraj, bo tym razem skończyłoby się to sromotną porażką, to możliwość ta na pewno jest zdyskontowana w cenie baryłki ropy naftowej. Z kolei w Jemenie i Nigerii mamy do czynienia z lokalnymi konfliktami, które wpływają niekorzystnie na stabilność tych krajów, a więc, po raz kolejny, rośnie ryzyko na rynku ropy.

Last but not least, spadek wartości dolara. Wykres USD/Euro bardzo silnie skorelowany jest z wykresem ceny ropy. Powoduje to ograniczenie wielkości popytu nieproporcjonalne do wzrostu cen, z racji tego, że cena wyrażona w euro nie rośnie tak dramatycznie. Powinno to stanowić dla nas pocieszenie, bo złotówce znacznie bliżej do kursu euro niż dolara. Cała jednak sytuacja nakręca się w niebezpieczną spiralę. Ceny rosną, bo dolar słabnie, a dolar słabnie między innymi z powodu wzrostu cen ropy, bo te na pewno odbiją się na amerykańskiej gospodarce. Powstaje niejako problem jajka i kury, ale tutaj winę widać raczej po stronie dolara, a nie kursu ropy. To dolar zaczął spadać pierwszy po kryzysie na rynku kredytów subprime, a cena ropy zaczęła się do nowego kursu dostosowywać. Wydaje się, że zbyt optymistyczne działania amerykańskich banków odbiją się nam czkawką co najmniej tak poważną, jak wydawało się na początku. O ile jednak pesymistyczne wieści nie spowodowały długotrwałej bessy czy krachu światowego (choć na swoje fundusze patrzyłem z przerażeniem, bo korekta była solidna), to najwyraźniej zamierzają one się odbić na światowej gospodarce w okresie nieco dłuższym. Droższe paliwa muszą zahamować rozwój i pociągnąć za sobą inflację.

Co dalej? Różowych perspektyw przed nami nie widać. Na ten moment nie widać powodów do poprawy sytuacji. Rozpędzające się azjatyckie kolosy, Chiny i Indie potrzebują coraz więcej paliw. Wzrost ich popytu szacuje się na 15% rocznie. Sporo. Dziś Chiny są drugim po USA "konsumentem" ropy naftowej. Sytuacja w Iraku się nie poprawia, a oszołomy nie chcą z tego świata znikać. Nie ma co liczyć na zdecydowaną poprawę stosunków z Zachodu z Bliskim Wschodem, w szczególności z Iranem, z Jemenu czy Nigerii muzułmanie zniknąć nie zamierzają, co nie zapowiada zakończenia tamtejszych niepokojów. Nawet jeśli sytuacja w tych krajach się poprawi, z pewnością popsuje się gdzie indziej. Do tego dochodzą postaci pokroju Hugo Chaveza, choć ten akurat nie zamierza wydobycia zmniejszać, ale zwiększyć go, jak sam twierdzi, Wenezuela już nie może.

Czy można znaleźć dobre strony nadchodzącej recesji? Owszem. To przede wszystkim rozwój technologiczny, do którego pchnięte zostaną wielkie koncerny szukające tańszych źródeł energii. Inwestycje staną się bardziej opłacalne, chętniej będą podejmowane próby ryzykowne. A jakie mamy możliwości? Bardzo liczne. Zaczynając od niesławnych biopaliw, przez energię czerpaną wprost z natury jak światło słoneczne czy wiatr (choć wciąż mało wydajne), do technologii tańszej obróbki potencjalnych paliw kopalnych, takich jak łupki bitumiczne. Pozostaje więc patrzeć w przyszłość z nadzieją, na wyższe ceny paliw zacisnąć zęby i modlić się o zwyżkę na GPW :).

Brak komentarzy: