wtorek, 21 sierpnia 2007

Religia w szkole ep.2

W ostatnich tygodniach, za sprawą byłego już Ministra Edukacji, głośno zrobiło się o kwestii religii w szkole. Niestety zmiany nie idą w postulowanym przeze mnie kierunku i zamiast rugować katolicką indoktrynację w publicznych szkołach, dodatkowo się ją umacnia. Swoje stanowisko wyraziłem już we wcześniejszym wpisie, więc nie ma potrzeby go powtarzać. Natomiast tym, co warto zauważyć, jest postawa Episkopatu.

Otóż nie tak dawno, bo do czerwca tego roku, nauka religii była obecna w szkole i nikt (niestety) nie planował tego zmieniać. Trwaliśmy w tym nieszczęsnym stanie od kilku lat i trzeba było się z tym pogodzić. Jednak Roman Giertych, obmyślił polityczną zagrywkę pod skrajnie katolicką publikę i postanowił zbić na niej choć odrobinę poparcia. Stwierdził, że ocena z religii będzie wliczać się do średniej na świadectwie. Jednak do teraz, do momentu objęcia stanowiska ministra edukacji przez prof. Ryszarda Legutko sprawa nie była przesądzona. Ten, jak przystało na człowieka o dość szerokich horyzontach poddał w wątpliwość pomysł poprzednika. O ile wieści z czerwca nie odbiły się szczególnym echem wśród hierarchów kościelnych, choć oczywiście gorąco je popierali i tylko dlatego nie było żadnego hałasu, tak propozycja powrotu do stanu sprzed zaledwie dwóch miesięcy spotkała się ze zdecydowaną reakcją biskupów. Zareagowali nie tylko kard. Dziwisz czy abp Głódź, ale też uznawani za bardziej postępowych bp Pieronek czy abp Życiński.

Najbardziej wojowniczo wyraził się chyba abp Głódź.

Jeżeli minister Legutko chce konfliktu i dysharmonii społecznej, to będzie ją miał. Zapowiedź zniesienia religii z listy przedmiotów wliczanych do średniej, bez konsultacji z Kościołem, uważam za arogancję. Episkopat za kilka dni zajmie oficjalne stanowisko w tej sprawie. Religia nie jest polem do eksperymentów, a Kościół manekinem, na którym można sobie prowadzić badania.
Osobiście za arogancję uważam tę wypowiedź. Kościół zaczyna zachowywać się jak państwo w państwie.

Z mieszanymi uczuciami czytam relację portalu gazeta.pl, z której dowiaduję się co następuje:

Kardynał Stanisław Dziwisz powiedział, że Kościół z uznaniem przyjął informację, że religia będzie wliczana do średniej. "To powrót do dobrej decyzji, który przyjmujemy z uznaniem" - podkreślił metropolita krakowski i dodał, że decyzja ta wprowadza - jak to określił - "pokój w szkołach".
Kardynał idzie jednak dalej. Na wątpliwości dotyczące jawnej dyskryminacji innych wyznań, która nota bene ma miejsce już od 16 lat, a teraz tylko trochę się pogłębia, odpowiedział „My wychowujemy do tolerancji”. Chyba nieco różnimy się w rozumieniu słowa tolerancja. Natomiast szczyt kościelnej bezczelności w tej sprawie osiągnął, mówiąc lapidarnie:„Nie chcielibyśmy wrócić do czasów walki z religią w szkole”.

W nieco inny sposób wypowiedział się abp Życiński. Ten skupił się na kwestiach moralności i etyki, rzekomo przekazywanych na lekcjach religii, a powszechny sprzeciw wobec decyzji rządu zrzucił na karb niechęci wobec wszelkich pomysłów Romana Giertycha. Uznał to za dobre wytłumaczenie dla wprowadzenia prawa, któremu przeciwna jest większość społeczeństwa. Decyzja niestety leży w rękach garstki ludzi, którzy doszli do władzy oszukując wyborców, a którzy nie chcą narażać się swojemu żelaznemu elektoratowi.

Biskup Pieronek natomiast w celu odparcia ataków stwierdził, że kwestia wliczania oceny z religii do średniej była przedmiotem negocjacji w Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu już wcześniej. O ile nie sposób nie zgodzić się z bp Pieronkiem, to zastanawia mnie, jak wyglądały te negocjacje. Zwyczajowo w negocjacjach dwie strony mają różne stanowiska i próbują dojść do kompromisu. Strona, która ma słabszą pozycję, musi ustąpić zazwyczaj więcej. W takim razie jakie było pierwotne stanowisko rządu? Na jakie ustępstwa poszedł Episkopat, skoro doszło do porozumienia? Nie dowiemy się pewnie nigdy. Wersja, która wydaje mi się najbardziej prawdopodobna to taka, że żadnych negocjacji nie było, raczej jednostronne naciski. Choć w przypadku poprzedniego ministra naciski z pewnością potrzebne nie były. Tak więc rząd kolejny raz potwierdza, że rozdział państwa i Kościoła jest fikcją i nawet nie próbuje resztek konstytucyjnej neutralności światopoglądowej bronić.

Cała sytuacja doprowadziła mnie do refleksji, czy aby partia stawiająca na program liberalny, połączony z powrotem do świeckiego państwa, poparty postulatem równości wszystkich obywateli nie miałaby szansy zaistnieć na politycznej scenie, choć oczywiście bez wielkich nadziei na otrzymanie liczby głosów tak dużej, aby móc znacząco wpływać na przemiany w Polsce. Zadaniem takiej partii byłoby raczej nagłaśnianie tej problematyki i być może stopniowe rozszerzanie świadomości społeczeństwa, a może i powolne pięcie się do góry w sondażach.

Brak komentarzy: