czwartek, 9 sierpnia 2007

„Bóg urojony” cz. III

Z pewnym trudem i po niemal dwutygodniowej przerwie, wreszcie zabrałem się za ostatnią część mego skromnego cyklu traktującego o książce Richarda Dawkinsa. Ujęcie to prawdopodobnie różnić się będzie od poprzednich, choć to okaże się dopiero po napisaniu i przeczytaniu niniejszego tekstu.

Ostatnie cztery rozdziały „Boga urojonego” trochę niespodziewanie sprowadziły na mnie niechęć do religii jako systemu ogłupiania ludzi. Czytając pierwsze rozdziały nie spodziewałem się, że po dotarciu do ostatniej strony stanę się znacznie bardziej zdecydowanym, żarliwym przeciwnikiem religii, jako zjawiska szkodliwego, zbędnego a niefortunnie stanowiącego istotną część naszego historycznego dziedzictwa. I nie chodzi tu tylko o religię katolicką, do której zdążyłem zrazić się już wcześniej, ale wszelkie inne odłamy chrześcijaństwa, przez doktrynę Marcina Lutra, który w samodzielnym myśleniu i zdobywaniu wiedzy upatrywał, i słusznie, wielkiego zagrożenia dla wiary, po wizje głoszone dziś przez amerykańskich telewangelistów (wolę tę pisownię, czerpiącą z angielskiego oryginału), a także fanatyczny islam, który takowym jest w swojej istocie i nikt nie wmówi mi, że to religia pokoju. Żałuję, że Dawkins w żaden sposób nie odnosi się do religii Dalekiego Wschodu, co może sugerować, że nie widzi w niej tak ogromnych wypaczeń, choć wobec hinduizmu również można wysunąć zarzuty.

W rozdziale 7. przeprowadzona została analiza Pisma Świętego w kontekście źródła dzisiejszej moralności. Autor ustosunkowuje się do często pojawiającego się argumentu, jakoby właśnie religia z jej świętymi księgami była jedynym źródłem etyki, a ludzkość jej pozbawiona pogrążona byłaby w bezlitosnym, brutalnym chaosie. Na podważenie tych twierdzeń autor podaje kilka wskazówek znajdujących się w Starym Testamencie, które dziś jednoznacznie odrzucamy jako niemoralne, czy wręcz absurdalne. Tyczy się to w znacznej mierze stosunku do kobiet, ale też zdecydowanych nakazów starożytnego ludobójstwa. Można twierdzić, że z Pisma należy wybrać właściwe fragmenty, a nie te najokrótniejsze i nijak się mające do ducha dzisiejszych czasów, jednak skoro jesteśmy w stanie zgodnie i do pewnego stopnia obiektywnie stwierdzić co z Biblii jest warte naśladowania, a co nie, to nasza moralność nie może pochodzić z tejże księgi, czy na niej opierać się w głównej mierze. Dość przytoczyć historię z Księgi Sędziów, w której to kapłan najpierw wydaje swoją żonę wygłodniałej tłuszczy, a później ćwiartuje ją jako shańbioną, dziwne sposoby „używania” (tak, to chyba najlepsze słowo) swej żony przez Abrahama czy krwawe wyniszczenie ludów zamieszkujących Ziemię Obiecaną.

Nowy Testament jawi się już znacznie lepiej, choć i w nim oraz w zwyczajach na nim opartych roi się od niescisłości. Najbardziej jaskrawą jest ofiara Jezusa na krzyżu za rzekomy grzech pierworodny, który, jak dziś już przyznaje Kościół, jest tylko symbolem. Zatem osoba (Bóg, czy człowiek, nie ma to większego znaczenia) poddaje się niewyobrażalnym torturom tylko po to, aby odkupić symboliczny grzech! Trudno o bardziej pokrętną logikę. W dodatku argument, jakoby Chrystus musiał oddać życie za nasze grzechy bierze się w prostej linii ze starotestamentowej ofiary z baranka. Przy dodatkowym założeniu, że Jezus jest jedną z instancji Boga, cała historia nie trzyma się kupy. Bóg poświęca sam siebie, aby móc wybaczyć grzech, którego nie było.

Dawkins wskazuje też na relatywizm moralny wprowadzany przez religię, a potwierdzony eksperymentalnie. Podkreśla też, że Biblia najzwyczajniej nie wytrzymuje próby czasu, podobnie jak wiele innych, niegdyś silnie zakorzenionych przekonań, jak choćby stosunek do Murzynów, czy praw kobiet. Świetnie pasują tu dwa cytaty. Jeden za Seneką Młodszym, „Dla ludu religia jest prawdą, dla mędrców fałszem, a dla władców jest po prostu użyteczna”, drugi za Stevenem Weinbergiem „Religia stanowi obrazę dla ludzkiej godności. Gdyby jej nie było, mielibyśmy dobrych ludzi robiących dobre rzeczy i złych ludzi czyniących zło. ylko religia może sprawić, że dobrzy ludzie robią złe rzeczy.”, bądź w nieco innej formie z ust Pascala: „Ludzie nigdy z takim przekonaniem i z taką radośćią nie angażują się w czynienie zła jak wówczas, gdy czynią to z pobudek religijnych”

W kolejnym rozdziale wytykane są ciemne strony religii, szczególnie w krajach muzułmańskich, gdzie ma ona decydujący wpływ na obowiązujące prawo. Przytaczane są przykłady, niektóre całkowicie absurdalne, gdzie niewinni z naszej perspektywy ludzie karani są wysokimi wyrokami ze śmiercią włącznie. Zaznacza też, że w Europie do niedawna nie działo się znacznie lepiej. Na początku XX wieku w Wielkiej Brytani miały miejsce wyroki za bluźnierstwo, a i licznych spraw o obrazę uczuć religijnych jesteśmy świadkami po dziś dzień w naszym kraju. Autor wskazuje też, że zupełnie przecież nieszkodliwy dla otoczenia homoseksualizm, jest z całą stanowczością zwalczany przez wszystkie religie Zachodu. W połowie XX wieku, wielki matematyk i jeden z ojców informatyki Alan Turing popełnił samobójstwo, gdyż groziło mu więzienie tylko z powodu orientacji seksualnej. Dziś jesteśmu o parę kroków dalej, jednak nie traćmy świadomości, że część partii w dzisiejszym Sejmie przyklasnęłaby takim pomysłom. Podobnie kontrowersyjna sprawa aborcji, w której embrion jest przez religijnych fanatyków ceniony wyżej, niż kobieta, która go nosi, doprowadziła w stanach do morderstwa I stopnia na lekarzu ginekologu, za które Paul Hill, fanatyczny chrześcijanin został skazany na karę śmierci. Sam temat przerywania ciąży pada ofiarą wielu manipulacji, przeinaczeń i jest poligonem nieustannej wojny ideologicznej. Dawkins odnosi się też do umiarkowanej wiary, jako zjawiska niemal równie szkodliwego. Szczególnie jaskrawym tego przykładem są zamachy terrorystyczne w Londynie, których dokonali praktycznie całkowicie zasymilowani przybysze z krajów arabskich. Mieli oni dobre stanowiska, żyli po brytyjsku, a jednak wiara w 72 dziewice, czekające na każdego męczennika, pchnęła ich do okrutnych czynów.

Kolejny rozdział traktuje o krzywdach, jakich doznają dzieci, które padają ofiarami religii. Przykład odebrania dziecka żydowskim rodzicom tylko dlatego, że zostało potajemnie ochrzczone, choć dziś już jest z lekka nieaktualny, to pokazuje stosunek Kościoła zarówno do chłopca jak i do całego judaizmu. Choć przyznać trzeba, że w XIX wieku o ekumenizmie nie było w ogóle mowy. Jednak do dziś i zapewne jeszcze przez długie wieki dzieciom wtłaczana jest religia rodziców, a te przyjmują ją bezkrytycznie, nie rozumiejąc jej, traktując wszystko dosłownie i ucząc się niekwestionowania nawet najbardziej absurdalnych dogmatów. W późniejszych latach apostazja może wiązać się z poważnymi problemami emocjonalnymi i często spotyka sie z ostracyzmem najbliższego otoczenia, a sama wizja piekła może być dla małego dziecka niezwykle przerażająca. Autor nie zgadza się z maksymą: „Sticks and stones may break my bones, but words can never hurt me”, a na dowód przytacza przykłady osób, które przez religijną indoktrynację w młodym wieku zostały skrzywdzone, a piętno to ciągnęło się za nimi przez wiele lat. Dawkinsa bulwersuje też, że dzieciom w domyśle przyporządkowywana jest religia ich rodziców. I tak słyszymy o dzieciach katolickich, muzułmańskich czy żydowskich, podczas gdy nie są one w stanie zrozumieć „swojej” religii. W Irlandii Północnej na przykład szkoły są katolickie i protestanckie, dzieci również są w ten sposób etykietowane, ale gdy religia doprowadza do konfliktów, nie ma już katolików i protestantów, a tylko lojaliści i nacjonaliści. Widać czystą hipokryzję. Pojawia się też problem na ile rodzicom wolno dostosowywać dziecko do swoich przekonań czy stylu życia. Skrajnym przypadkiem są tutaj wspólnoty amiszów, w których dzieci nie mają możliwości wyboru, swobodnej decyzji czy chcą żyć tak, jak żyło się w XVII czy XVIII w. Ten sam problem dotyczy każdej innej religii, choć nie jest tak wyraźny.

W ostatnim rozdziale autor nieco spuszcza z tonu i zastanawia się tylko co tak naprawdę daje religia, dlaczego znaczna część społeczeństwa po prostu się do niej garnie. Wskazuje też na pewne niekonsekwencje ludzi religijnych, związanych choćby z opłakiwaniem zmarłych czy strachem przed smiercią. Ostatecznie podkreśla też wielkość nauki, która pozwala na widzenie świata w znacznie pełniejszej perspektywie niż tylko nasze zmysły. W gruncie rzeczy rejestrują one bardzo niewiele, dokładnie tyle ile było konieczne, aby nasz gatunek przetrwał. Zaznacza też ogromną subiektywność naszego odbioru świata. Wszystko po to, aby wykazać zdecydowaną wyższość badań naukowych i wiedzy nad nieracjonalnymi przesądami religijnymi.

Podsumowując całą książkę „Bóg urojony” stwierdzam, że autor dokładnie osiąga swój cel. Choć z początku nie podobało mi się agresywne podejście do tematu, to z czasem przekonałem się do Dawkinsa i uległem jego miażdżącej argumentacji. Jestem zdania, że każdy inteligentny człowiek, któremu nie są obojętne zarówno kwestie metafizyczne jak i religijne powinien zapoznać się z tą książką. Dobrym jej uzupełnieniem jest też powstały wcześniej film „Root of All Evil”, który traktując w większości o tej samej tematyce, stanowi bardzo ciekawą ilustrację, niewielkie rozszerzenie i ostatecznie pokazuje autora jako osobę szczerą i zrównoważoną, w przeciwieństwie do niektórych jego rozmówców. Całość dostarcza nam bardzo ciężkich argumentów w dyskusjach z religijnymi fanatykami różnej maści, choć jak wiadomo nie od dziś, najtrudniej zmieniać właśnie przekonania religijne, zwłaszcza jeśli są tak mocno zakorzenione, jak dbają o to największe wyznania świata.

Brak komentarzy: